Epilog

Hej! Poniżej macie epilog Legacy, a skoro to już smutny koniec, to czas na podziękowania. Bardzo chciałabym podziękować dwóm osobom - @polishcurls i @shipp_houis, które skomentowały chyba każdy rozdział. Naprawdę wam dziękuję. Dziękuję też osobom, które kiedykolwiek skomentowały, to bardzo wiele znaczy. 
Oczywiście to nie będzie ostatnie fanfiction, które piszę. Będę pisała kolejne, prawdopodobnie ostatnie moje własne fanfiction. Pisałam o tym już w tamtym rozdziale. Będzie się nazywało Invastigation. Napiszę do każdej informowanej osoby o nim, więc będziecie mi mogli napisać czy chcecie być informowani, czy nie. 
Tymczasem proszę każdą osobę, która to czyta o komentarz, z racji tego, że to epilog. No dalej, to tylko chwilka, a to będzie takie miłe zakończenie Legacy. No i macie mi za co dziękować, bo zakończenie jest jednak dobre! A miałam już takie niecne plany, już niemalże piłam herbatkę z diabłem...
________________________________________
- Czy Albert umieścił fotelik dla Eve i…
- Tak, Harry.
- Jesteś pewien, że…
- Tak, Harry.
- Nawet nie wiesz o co chciałem zapytać Lou.
- Wszystko będzie dobrze.
- Ale to pierwsza tak długa podróż dla dzieci i…
- To Szkocja Hazz. Tylko Szkocja.
- Co nie zmienia faktu, że…
- Hazz – ucina krótko Louis.
- Dobrze. Przepraszam, że martwię się o swoje dzieci, już nie będę – mówi Harry i wysuwa do przodu dolną wargę, zakładając ręce na piersi. Odwraca się tyłem do Louisa z zamiarem pójścia do kuchni i zrobienia piątego termosu herbaty i może jeszcze dwóch kubków termicznych melisy. I jeśli schowa troszkę masła orzechowego pod swoim siedzeniem, to nikt na pewno nie zauważy.
Czuje, że ktoś obejmuje go od tyłu, kiedy dosyć agresywnie próbuje otworzyć termos. Nie udaje mu się to, więc ze złością ciska nim o zlew i zakrywa twarz dłońmi, opierając się tyłkiem o blat. Ma już tego wszystkiego dosyć i chce mieć już ten tydzień za sobą. Louis nazywa go wakacjami, ale nikogo nie oszuka. Straszny zamek w Szkocji, pośród lasy, jeziora, potwory z Loch Ness i krwiożercze jelenie, nawiedzeni ludzie w kitlach i z fujarkami w dłoniach, rudzi drwale z siekierami wbitymi w plecy. Urocze wakacje. Jeśli nie będzie tam prądu (o czym Harry jest przekonany, bo przecież Szkocja to dzicz oddalona od wszelkiej cywilizacji i wynalazków teraźniejszości, takich jak koło lub ogień), to wyjeżdża stamtąd natychmiast i zabiera dzieci. Może weźmie nawet Louisa ze sobą, jeśli ładnie poprosi.
- Kochanie, wiem, że jesteś zdenerwowany z powodu twojej…
- Nie jestem zdenerwowany z jej powodu, rozumiesz?! Nic mnie ona nie obchodzi! – krzyczy, a Louis odsuwa się z niemrawą miną.
- Och, okay, dobrze. Więc nie stresujesz się waszym spotkaniem?
- Nie – odpowiada Harry, ale już słabiej. Louis odsuwa dłonie z jego twarzy, która po odsłonięciu wydaje się być kompletnie wyczerpana. – Nie chcę tam jechać – mówi w końcu.
- Dlaczego nie możemy po prostu zostać w domu i poprzytulać się na hamaku albo pooglądać jakiś film z dziećmi?
- To taka nasza mała tradycja kochanie. Wiesz o tym – mówi delikatnym głosem Louis. Ostatnio jego mąż jest wyjątkowo nerwowy. – Jeździmy do niej tylko raz na rok. No i tym razem będą chłopaki, więc na pewno będzie…
- Nie będzie milej. Będzie tak samo gównianie jak było rok temu, dwa lata temu i pięć lat temu. Cały czas będzie mnie krytykować, a ja będę to znosić z uśmiechem i wpychać sobie do ust więcej kawioru, sushi i tych innych jej głupich kulinarnych wymysłów! Mam tego dość, mam dosyć tego ciągłego obrażania mnie, mam dosyć jej niezwykle pomocnych rad na temat mojej fryzury i mam dosyć ciągłego porównywania mnie do ciebie! Ona specjalnie kazała nam jechać aż do Szkocji i to jeszcze z dziećmi! Wcześniej zostawały u Zayna i Perrie i świetnie się bawiły, ale niee, trzeba wymęczyć nasze dzieci. Zobaczysz, wepchnie im w rączki po tysiącu funtów i już będą szczęśliwe.
- Wychowaliśmy je inaczej.
- Gówno prawda, każdemu zależy na pieniądzach. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej – mówi Harry i dokładnie w tym momencie żałuje swoich słów. Widzi, jak wyraz twarzy Louisa zmienia się z lekkiego, ledwo wyczuwalnego zdenerwowania i zdezorientowania, w całkowite niedowierzanie i ból. Wygląda, jakby Harry swoimi słowami uderzył go z całej siły prosto w brzuch.
- Cios poniżej pasa – mówi i wychodzi z kuchni, szybkim krokiem kierując się w stronę holu. Harry dogania go tam, łapiąc za nadgarstek.
- Przepraszam, Lou. Nie chciałem, wiesz o tym.
- Wiem, Harry, ale ty chyba zwyczajnie nie wiesz tego jak bardzo się staram. Staram się od jebanych jedenastu lat, byś mi do końca wybaczył i zapomniał. Od pięciu lat mamy Jo, od trzech Eve. A ty nadal nie potrafisz zrozumieć tego, że nie zależy mi tylko i wyłącznie na pieniądzach, ale na tobie. Mógłbym iść mieszkać pod most, byleby cały czas być z tobą. Ale ciebie to nie obchodzi. Oczywiście, że nie.
- Louis, to nie tak, wiesz o tym. Przepraszam za ten komentarz, ja… Wiesz, jak bardzo nie lubię jeździć do…
- Tak, wiem – mówi Louis ze spuszczoną głową, którą Harry unosi wskazującym palcem. Łapie jego twarz w dłonie i delikatnie pociera ją kciukami, patrząc mu w oczy. Nienawidzi, kiedy jego mąż jest smutny. A najbardziej nienawidzi, kiedy jest smutny z jego powodu. Nic się nie zmieniło przez te jedenaście lat.
- Przepraszam kochanie – mówi i całuje go, nie czekając na odpowiedź. Po chwili lub dwóch odrywają się od siebie. Louis łapie swojego męża za dłoń z delikatnym, jeszcze nieco smutnym uśmiechem i prowadzi ich po szerokich schodach na drugie piętro. Ich dom jest piękny. Ogromny i w dobrym guście. Kupili go w czasie, gdy podjęli decyzję o adopcji pierwszego dziecka, ale umeblowali sami, przy pomocy jakiegoś przyjaciela Nicka, który jest projektantem wnętrz. Tak więc dom pełen jest pastelowych kolorów, błękitów i beży. Jo i Eve mają oddzielne pokoje, które są duże i przestronne tak, by korzystali z nich aż nie dorosną i nie wyprowadzą się. Ich dom znajduje się w dobrej dzielnicy i Harry go kocha, ale Louis i tak woli drugie mieszkanie, które kupili razem. Znajduje się w jednym z największych wieżowców Londynu, całe jest przeszklone, umeblowane nowocześnie i pełne wyrazistych kolorów, a na ogromnym balkonie rosną prawdziwe drzewa i krzewy, zasadzone w otworach w podłodze. Niestety, teraz nie mieszkają w Londynie, więc odwiedzają je tylko okazyjnie.
Jo i Eve siedzą w pokoju tego pierwszego. Klęczą na podłodze, na puchatym niebieskim dywanie, tyłem do drzwi, garbiąc się i wpatrując w coś uparcie. Są tak zapatrzeni, że nie słyszą nawet kroków swoich tatusiów, którzy już zdążyli stanąć w drzwiach, z delikatnymi uśmiechami patrząc się na ich bezruch.
- Co tam macie? – odzywa się w końcu Louis, a dzieci podskakują do góry.
- Nie! – krzyczą chórem, a koło nóg mężczyzn w podskokach zwiewa niewielka żabka. Nim Harry i Louis mogą cokolwiek zrobić, Eve i Jo rzucają się w pogoń, na czworakach przemykając pomiędzy ich nogami. Szatyn kręci głową z dezaprobatą, Harry tylko się śmieje.
- Nie biegajcie – krzyczy Louis za nimi, wychodząc z pokoju. Idzie do biblioteki, bo stamtąd dochodzą krzyki dzieci.
- Albert nie!! – rozlega się w całym domu, a potem słychać tylko niezidentyfikowane dźwięki. Trochę tupania, spazmów, szurania, zdegustowanych odgłosów i przeraźliwy pisk Eve. Żabka została zdeptana. Oczywiście.
- Albert, jak mogłeś?! – piszczy Eve, podskakując w miejscu. Opaska z różową kokardką na jej głowie zsuwa się na jej czoło, więc szybko poprawia ją obiema dłońmi, nasuwając niezdarnie, po czym odgarnia swoje jasne loki do tyłu, jakby była wyniosłą księżniczką, która przed chwilą straciła nad sobą kontrolę. – Jak mogłeś zmiażdżyć Alfiego?! – krzyczy, ale uśmiecha się, dumna, że właśnie użyła nowopoznanego słowa.
Albert wygląda na zmieszanego całym zajściem. Pomiędzy nim, a oburzonymi dziećmi leży obrzydliwa breja w niezidentyfikowanym kolorze, która jeszcze dwie minuty temu była ruchliwą żabką, z pełną determinacją dążącą do wolności.
- Przepraszam – mówi mężczyzna, a Eve zamiata włosami, mówi twoje przeprosiny nie przywrócą jej życia (Louis jest całkiem pewny, że usłyszała to w jakimś filmie) i wychodzi z pokoju tanecznym krokiem, ale szatyn łapie ją w drzwiach, sadzając na swoim ramieniu, a jej długie włosy łaskoczą go w policzek. Okay, może to, że Harry zaczął regularnie zaciągać go do ich prywatnej siłowni, nie jest takie nieprzydatne, jak mu się na początku wydawało (w przypadku Harry’ego to było bardzo przydatne, jego biceps stał się szerszy, niż jego głowa).
- Kochanie, nie złość się na Alberta – mówi szatyn delikatnym głosem. – On nie chciał zabić twojej znalezionej Bóg wie gdzie żabki.
- Albert jest mordercą! – krzyczy Jo, wyrzucając dłoń do góry, jakby trzymał w niej miecz, a Louis chce syknąć do niego, że nie pomaga. Zamiast tego wzdycha ciężko.
- Oczywiście, że nie jest. Alfie był tylko żabką, czyli zwierzątkiem.
- On nie był tylko zwierzątkiem! – krzyczy Eve i ociera niewidoczną łzę spod oka. Jest prawdziwą królową dramatu. Ma to po nim, naprawdę. Nie ważne, że jest adoptowana.
- Dobrze, kochanie. Ale jeśli zabije się zwierzątko, nawet bardzo dla kogoś ważne przez przypadek, to wtedy to nie jest przestępstwo i taka osoba nie ponosi żadnej winy za to.
- A pani w przedszkolu mówiła, że ludzie też są zwierzętami, jak psy i koty! Czyli można zabić kogoś przez przypadek? Czy gdybym zabił Alberta przez przypadek, to nie dostałbym kary? – pyta przemądrzałym tonem, z odrobiną ciekawości Jo. Albert wygląda na przerażonego. Louis też. Szatyn ma dość, więc rozwiązuje ten problem w najlepszy i najbardziej znajomy dla niego sposób. Woła Harry’ego, oddaje mu Eve w ramiona i wychodzi z pokoju bez słowa, idąc do kuchni po coś na ból głowy. I jeśli przy okazji wyda polecenie, by dobrze ukryć wszystkie ostrzejsze narzędzia, to na pewno nic to nie znaczy.
-
Podróż przebiega nie aż tak źle, jak przewidywał Harry. Co prawda Eve i Jo na zmianę pytają co pięć kilometrów a daleko jeszcze?, nie rozumiejąc, że tak, daleko jeszcze i żądają zatrzymania się na każdej mijanej stacji, restauracji czy barze, które udaje im się dostrzec po drodze, swoją złość i dezaprobatę demonstrując poprzez ostre kopanie w siedzenia, kiedy to Harry nie zgadza się na zatrzymywanie się. Louis naprawdę żałuje, że nie może zwyczajnie wyskoczyć z tego samochodu. Przynajmniej żabkowa afera została zażegnana i szatyn jest całkiem pewien, że Jo i Eve nie planują po cichu na tylnim siedzeniu, jak zabić Alberta tak, by ich tatusiowie się nie dowiedzieli. I mimo tego kopania i ich głupich pytań zadawanych dla odmiany co dwa kilometry (dlaczego niebo jest niebieskie?, skoro zebry to kuzyni koni, to dlaczego konie nie mają pasków?, czy żyrafy mogą jeść chmury?, czy gdyby zjeść ziemię, połknąć nasiona, a potem wypić wodę, to w brzuszku urosłoby drzewo?) to nadal nie jest najgorsza podróż. Przynajmniej się nie drą. Przynajmniej Harry pociera jego dłoń w uspokajającym geście. Louis nadal nie może uwierzyć, że go ma.
-
Jadą przez las. Iglasty las, uściślając. GPS, który Eve mianowała imieniem Jenna, mówi, że są już prawie na miejscu. Harry jest przerażony, jest ciemno, już jakiś czas temu minęli znak ostrzegający o zwierzętach wyskakujących na drogę, ale brunet bardziej martwi się o tubylców z siekierami i kosami w brzydkich flanelowych koszulach i ogrodniczkach, z brodami zbroczonymi krwią, mieszkających w małych drewnianych domkach z rozległymi piwnicami, gdzie rozczłonkowują swoje ofiary. Albo je zjadają. Może to kanibale? Może wcale nie mieszkają w domkach, tylko w jakichś jaskiniach w górach, a za wieszaki służą im stalagmity?
- Miałem rację, miałem rację, miałem rację – mruczy Harry, a Louis mówi mu tylko nie przesadzaj, ale nie może nie przyznać mu racji. Okolica wydaje się być dosyć ponura i opuszczona, wszędzie jest cholernie cicho i tyle dobrego, że dzieci zasnęły jakiś czas temu, bo Harry nie jest pewny jak teraz by się zachowywały.  – Jeśli na maskę wyskoczy mi jakiś mężczyzna, to nie mam zamiaru się zatrzymywać. Tak tylko mówię.
- Oh, zbyt dużo nagrałeś się w Alana*…
- Tak?! – syczy. – Taka sama sytuacja. Urocze wakacje w sercu jakichś pieprzonych gór, wszędzie lasy. Różnicą jest to, że Alan nie miał dzieci. Ale też miał zamieszkać w domku jakiejś pieprzonej wiedźmy z przegnitymi zębami.
- Teraz to przesadziłeś – mówi Louis, ale w jego głosie pobrzmiewa rozbawienie. – Poza tym Alan mieszkał w Ameryce.
- A ja mieszkam w Anglii, a teraz jestem w Szkocji i się kurwa boję. Hogwart z Harry’ego Pottera znajduje się w Szkocji. I wiesz co? Jeśli okaże się, że jedziemy do pieprzonego Hogwartu, gdzie moja ciotka urządziła sobie Szkołę Czarnej Magii i Zabijania Hogwart, to się wcale nie zdziwię! – prawie krzyczy. A potem krzyczy jeszcze raz, kiedy oślepiają go jakieś światła, a Jenna mówi dotarłeś do celu. - Kurwa! Ona chce nas pozabijać!
Harry zatrzymuje się tak, że siła bezwładności pcha ich ciała do przodu i czeka chwilę, aż ich oczy przyzwyczają się do światła.
- Dojechaliśmy? – pyta Jo osłaniając oczy ręką, a brunet wypuszcza ciężko powietrze.
- Tak. Dojechaliśmy. Jakimś cudem.
Rusza na drugim biegu, przejeżdżając przez dużą bramę i wjeżdżając tym samym na podjazd. Ich oczom ukazuje się duża willa z kamienia, która posiada nawet małą, niezbyt strzelistą wieżyczkę. Więc chyba mogą liczyć na elektryczność i wodę. Dużo elektryczności. Podjeżdżają tuż pod drzwi i wysiadają z samochodu, rozprostowując nogi po długiej podróży. Harry i Louis odpinają dzieci z fotelików, a podświetlany zegarek na masce samochodu wskazuje pierwszą dwadzieścia. Po chwili z drzwi wynurza się jakiś chłopak, a za nim starsza kobieta. Harry’ego coś ściska w żołądku.
- Cześć ciociu – mówi cicho.
- Witam. Cześć Louis, kochanie – kobieta uśmiecha się i przyciąga szatyna do siebie.
- Ech, hej – mówi i spogląda niezręcznie na Harry’ego, kiedy już się odsuwają.
- Jak wam minęła podróż?
- Całkiem w porządku. Dzieci tylko trochę marudziły.
- Nieprawda! My zadawaliśmy bardzo ważne pytania!
Kobieta śmieje się.
- Kazałam zaświecić latarnie, żebyście wiedzieli, że to tutaj.
- Tak. Zauważyliśmy – mruczy Harry. W sumie to, że nie zwraca na niego uwagi nie jest takie złe.
- Zostawcie bagaże, Caleb je weźmie – wskazuje na chłopaka, który uśmiecha się do nich lekko. – Reszta jeszcze nie przyjechała. A teraz chodźmy – robi kilka kroków w stronę domu, ale nie może powstrzymać się od uszczypliwości. - Zrób coś z tymi włosami.
- Louis je lubi.
- Nie rozumiem dlaczego. Ten koczek jest pedalski.
- Prawdopodobnie dlatego, że jestem pedałem – uśmiecha się jedynie Harry, podnosi Eve, sadzając ją na swoim biodrze i stawiając długie kroki, kieruje się ku wejściu do wielkiego domu. Może i musi wytrzymać tydzień z tą babą, ale przynajmniej ma przy sobie swoje dzieci i ma też Louisa.
- Kurwa – mówi spokojnym, dumnym tonem szeroko uśmiechnięta Eve. Harry obraca w jej stronę głowę tak szybko, że czuje ból w szyi i o mało co nie zderza się z małą dziewczynką.
- Co powiedziałaś?
- Kurwa. Powiedziałeś to, kiedy tu dojechaliśmy.
Harry spogląda na śmiertelnie poważną, wzburzoną kobietę, która stoi w drzwiach i wydaje się, że w tym momencie nienawidzi go bardziej.
Więc tak. Może i musi wytrzymać tydzień z tą babą, ale przynajmniej ma Louisa.
*Alan Wake aka moja ulubiona gra, w którą tak naprawdę nie gram, bo się boję, że przegram i zabije mnie olbrzym z piłą maszynową na samym początku gry. Tak. Poznajcie moją logikę. 

Rozdział XVI

Hej! Przepraszam, że tak późno, ale byłam na wakacjach no i tak tego. Mam dla was cztery wiadomości, trzy dobre i jedną złą.
Przeczytać, bo ważne.
Zła: To ostatni rozdział tego fanfiction. Miało być więcej, ale stwierdziłam, że nie ma co przeciągać. Tak będzie lepiej, uwierzcie. 
Dobra numer jeden: Będzie jeszcze epilog! Yay!
Dobra numer dwa: Będę pisać kolejne fanfiction, prawdopodobnie zacznę je pisać w sierpniu, ale nie wiem dokładnie. Jeśli interesuje was fabuła, to możecie znaleźć ją tutaj. Będę publikować to ff na blogspocie, kiedy szabloniarka skończy swoją pracę.
Dobra numer trzy: Napisałam niedawno prompta, który jest całkowitym smutem, link tutaj. Oprócz tego podjęłam się tłumaczenia wspaniałego fanfiction pod tytułem Wild And Unruly. Nie będzie ono publikowane na blogspot (buu), ale może przeczytacie. Link i fabuła tutaj.
______________________________________________
Biegnie, biegnie, cholera, nawet nie wie gdzie. Jest na średnio ruchliwej ulicy, którą widzi pierwszy raz w życiu. Łzy spływają potokami po jego policzkach i szyi, a włosy prawdopodobnie są splątane. Zatrzymuje się i obraca kilkakrotnie wokół swojej osi, rozglądając się. Pewnie wygląda jak szaleniec, zważając na niepochlebne spojrzenia kilku przechodzących Londyńczyków. Ma przy sobie portfel, musi się rozejrzeć za jakąś taksówką albo metrem, albo jakimkolwiek środkiem transportu. Metro. Ugh. Tylko tym jeździł przed erą Nicka. Był nikim przed erą Nicka. Był młodym, zagubionym i biednym chłopczykiem przed erą Nicka. Słabym, bezbronnym i delikatnym. Pamięta, jak kiedyś jakiś dorosły mężczyzna zaproponował mu stówę za loda przed erą Nicka. Pamięta, jak era Nicka w ogóle się zaczęła.
Nick przyszedł do piekarni, w której pracował, w tym swoim świetnie skrojonym garniturze, i uśmiechnął się do niego tym swoim firmowym uniesieniem kącików warg. Poprosił o ciasto marchewkowe tym swoim obniżonym lekko głosem. To od początku było nastawione na flirt, Nick od początku zachowywał się w stosunku do niego szarmancko, adorował go, kupował mu prezenty i zapraszał na drogie kolacje. Zachowywał się jak jego sugar daddy, tylko bez jasno postawionych przedtem warunków i z tym całym procederem wyjątkowy pierwszy pocałunek, wyjątkowa pierwsza randka, wyjątkowe pierwsze wszystko. To chore, ile ludzie są w stanie zrobić dla pieniędzy. To chore, ile ludzie są w stanie zrobić za pieniądze. Nick jest chory, Liam jest chory i Louis też jest chory.
Harry został sam.
Louis dogania go, kiedy siedzi oparty o ścianę jakiegoś budynku, zwinięty w kłębek, twarz chowając w kolanach. Ludzie mijają go, rzucając mu pobieżne, oceniające spojrzenia, nie zajmując sobie nim nawet myśli. Płacze, nawet nie wiedząc dokładnie dlaczego. Może z powodu Louisa, Nicka, Liama albo Zayna. Może z powodu tego, jak oszukany się czuje, a może z powodu bycia całkowicie bezdomnym i bez grosza przy duszy. Okazało się, że nigdy nie odziedziczył żadnego majątku. Mógł się spodziewać, że to tylko żart. Mu nigdy nie przydarzyło się nic dobrego. Chociaż mimo wszystko erę Nicka i erę Louisa zawsze będzie wspominał z tym dziwnym ciepłem, ogarniającym całe jego podbrzusze.
Louis siada koło niego, kolana podciągając pod brodę i obejmuje nogi rękoma, zwijając się w kulkę. Dyszy ciężko po przebytym biegu, ale stara się jak najszybciej unormować oddech, żeby nie przestraszyć drugiego chłopaka, który przekręca głowę tak, by na niego patrzeć.
Harry wygląda tak, jakby zaraz miał się znowu rozpłakać, jego oczy są wilgotne, a usta wykrzywione w jakimś nienaturalnym uśmiechu. Nie jest do końca smutny. Jest jakby pogrążony w beznadziejności. Ale Louis wygląda gorzej. Jego włosy są potargane, sterczą w każdą stronę, a na policzkach widać ścieżki, po których jeszcze przed chwilą płynęły łzy. Wnętrze jego dłoni jest zabrudzone i lekko przetarte, podobnie z jego spodniami, jakby kilkakrotnie wywrócił się podczas swojego biegu. Jego buty są ubrudzone błotem, podobnie jak nogawki spodni, a twarz wygląda szczerze. Jakby w końcu nie udawał nikogo, kim nie jest. Jakby przestał być tym spieprzonym aktorem. Uśmiecha się, a po jego policzkach spływa jeszcze kilka łez.
- Spierdoliłem, co?
Harry nie do końca rozumie o czym on mówi, więc tylko parska zduszonym śmiechem. Spierdoliłem, bo nie zapłaciłem Niallowi wystarczająco dużej łapówki?
- Co masz na myśli?
- Wiesz, że naprawdę zostałem adoptowany i naprawdę moja, cóż, ciotka jest z tobą spokrewniona, prawda?
Oh. Cóż, Harry nie wiedział. Myślał, że wszystko jest kłamstwem, to również.
- Nie – odpowiada cicho. Jakiś mężczyzna potyka się o stopę Louisa, więc ten mruczy ciche przepraszam, w jego stronę i przyciąga swoje nogi jeszcze bliżej.  
- Więc już wiesz. Ale ona nie zginęła. Przeprowadziła się do Niemiec, chyba do Bawarii. Ma tam jakiś wielki dwór, nie wiadomo co. Przekazała mi naprawdę dużo pieniędzy, myślę, że trzy czwarte jej całego majątku i dużo domów i… sam rozumiesz.
- Nie. Nie rozumiem – Harry patrzy na niego z szeroko otwartymi oczami. Już naprawdę nie ma nic do stracenia i nic do zyskania. – Po jaką cholerę mi to wszystko mówisz?! Myślisz, że mam ochotę słuchać o twoim perfekcyjnym życiu? O tym, jak dobrze ci było pod szczerozłotym dachem mojej ciotki, która nigdy się mną nie zainteresowała?
- Ale właśnie chodzi o to, że interesowała się tobą aż za bardzo! Gdyby nie ona i głupi ośmioletni ja, to nigdy nie miałoby miejsca!
- O czym ty do cholery mówisz?!
Okay, teraz ludzie zaczynają się na nich gapić.
- To długa historia – głos Louisa na powrót staje się przyciszony.
- Świetnie – mruczy w odpowiedzi Harry, grzebiąc się ze swojego miejsca i odejść gdzieś, gdziekolwiek.
- Nie, czekaj! – szatyn gwałtownie łapie go za rękę, zatrzymując go. – Tutaj niedaleko jest fajna restauracja, pójdźmy tam proszę. Nie rozmawiajmy o tym siedząc na bruku, zaczyna mi być zimno.
Harry kiwa tylko głową i podnosi się do końca. Louis też wstaje i oboje idą w dół ulicy, nie odzywając się. Ich dłonie kołyszą się obok siebie. Gdyby to wszystko nie było takie popieprzone, Harry złapałby szatyna za rękę. Gdyby to wszystko nie było takie popieprzone, nie musieliby w ogóle odbywać tego spaceru.
Wkrótce dochodzą do jakiejś eleganckiej restauracji. Oczywiście. Jakżeby inaczej. Louis otwiera drzwi i przepuszcza Harry’ego przed sobą, a ten dziękuje mu krótkim kiwnięciem głowy. Wita ich elegancko ubrany kelner, pyta ilu osobowy stolik chcą, a potem prowadzi ich do jednego z tych dwuosobowych, przy ścianie.
Harry czuje się nieco niezręcznie. Nie dlatego, że jest w drogiej restauracji, na którą z całą pewnością go nie stać i nigdy stać nie było. Bywał często w takich miejscach z Nickiem, więc wie jak się zachować, co nie znaczy, że czuje się swobodnie. I on, i Louis są smutni, na granicy płaczu. Prawdopodobnie najlepiej byłoby po prostu rzucić się sobie w ramiona, jak w jakiejś taniej komedii romantycznej i byłoby po krzyku, ale to nie jest film, a oni nie są do końca zgraną parą, która wie czego chce i w dodatku ma masę przyjaciół, gotową ich wesprzeć. Ale Louis ma Zayna. Harry, jak się okazuje, nie ma nikogo. Może Mahogany zechce go przygarnąć? Niall prawdopodobnie nieprędko wróci do kraju, poza tym nawet nie ma z nim kontaktu, nie ma jak mu powiedzieć, że zagrożenie, czy jakkolwiek można nazwać Louisa i jego świtę, minęło. Musiałby znaleźć tamtego farbowanego blondynka, a jakoś nie uśmiecha się mu szukanie jednego nastolatka pośród miliona innych nastolatków w Londynie.
- Zjesz coś? – Louis pyta go cichym głosem, jego twarz przyozdabia delikatny, nieśmiały uśmiech, jakby bał się odpowiedzi Harry’ego. Co było całkiem nieuzasadnione, bo zielonooki nawet teraz nie potrafił być dla niego całkowicie wredny.
- Nie, chyba nie mam ochoty – odpowiada sucho.
- Ale musisz być głodny, pewnie długo ci zajęło… no wiesz.
Harry spuszcza wzrok czując, że rzeczywiście nie jadł od dłuższego czasu. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak długo spędził w mieszkaniu Nialla.
- Dobrze.
Louis uśmiecha się lekko i otwiera przyniesione przez kelnera menu, Harry robi to samo. Przeglądają je w ciszy, potem zamawiają, oboje coś lekkiego. Prawdopodobnie zjedzenie większej, bardziej ciężkostrawnej porcji sprawiłoby, że oboje zwymiotowaliby.
Nie mają już o czym rozmawiać, wszystkie tematy niezwiązane z kłamstwem Louisa zostały wyczerpane, gula w gardle Harry’ego powiększa się.
- Więc… - mówi.
- Więc chyba powinienem ci opowiedzieć od początku jak było. Tylko, że nie wiem od czego zacząć.
To takie wyświechtane, nie wiem od czego zacząć, tak, na pewno, każdy to powtarza, a nikt nie ma tego na myśli.
- Nie mam pojęcia, może zacznij od środka? – Harry sili się na sarkazm, ale jego głos jest nieco zbyt napastliwy i agresywny. Ale ostatecznie brunet ma prawo być zły.
Louis nie czuje się urażony słysząc jego słowa. Nie kuli się w sobie, tak, jak zapewne zrobiłby to stary Louis Jestem bity przez swojego chłopaka Tomlinson, ale też nie prostuje pleców i nie zadziera jeszcze wyżej swojego i tak zadartego nosa, jak zrobiłby to nowy Louis Płacę ludziom, żeby okłamywali wszystkich wokoło Tomlinson. Chociaż Harry nie jest pewien, czy którykolwiek z tych Louisów jest prawdziwy. Harry nie wie, czy ten twardy Louis, który rządzi Nickiem, Liamem i zastrasza Nialla jest prawdziwym Louisem, czy to tylko kolejna gierka, kolejne przedstawienie teatralne, pokaz kukiełek, które można zamknąć w pudełku i odciąć się od nich na zawsze albo wyciągać je kiedy tylko potrzebuje się nowego charakteru, nowej twarzy, maski, pewności siebie. Być może ten Louis, którego ma teraz przed sobą jest prawdziwy. Nie biedny, słaby i chuderlawy Louis Tomlinson i nie pewny siebie, wyniosły bogacz Louis Tomlinson. Po prostu Louis. Harry nie zna prawdziwego Louisa, ale może go sobie wyobrazić. Louis lubiący nosić wygodne, miękkie dresy i luźniejsze koszulki. Louis uwielbiający Adidasy. Louis kochający herbatę i różne ziółka. Louis z cudownym uśmiechem i włosami czasami pachnącymi miętą, czasami lawendą lub jaśminem. Inteligentny, zabawny Louis. Spontaniczny Louis. Wesoły Louis. Louis z błyszczącymi, zmiennymi oczami. Cholera, Harry kochał to, że jego oczy raz były głęboko niebieskie, a raz szare. Niekiedy nawet podchodziły pod zieleń. Cholera, Harry kochał Louisa Tomlinsona. Każdą jego odsłonę, każdą delikatną i mniej delikatną zmarszczkę na jego twarzy, jego zapach i uśmiech, i krzywe dolne zęby, i zwyczajnie wszystko co z nim związane.
Harry miał ochotę się rozpłakać. Naprawdę rozpłakać, rozpłakać jak małe dziecko. Nie mógł tak zwyczajnie siedzieć i patrzeć na Louisa Tomlinsona po drugiej stronie stolika. Byli blisko, a jednak czuł się, jakby pomiędzy nimi była szklana ściana lub przepaść zbyt wąska, by nie mógł dokładnie zobaczyć twarzy szatyna, a zbyt szeroka, by zwyczajnie ją przeskoczyć. Mógł patrzeć na Louisa, a nie mógł go dotknąć, powąchać, cokolwiek.
Cóż za melodramatyzm. Może jednak grają w filmie. Tylko trochę mniej tanim i kiczowatym.
Harry spojrzał na Louisa, ich wzrok się spotkał. Oczy szatyna były szaroniebieskie. Bardziej niebieskie, niż szare. I widniał w nich smutek. Nic zaskakującego, jeśli Harry miałby to oceniać. Ale i tak poczuł dziwne szarpnięcie w okolicy żołądka, bo to on spowodował ten smutek. To było irracjonalne, powinien być wściekły na Louisa, był na niego wściekły, a mimo to czuł się źle z tym, że szatyn był przez niego smutny. Tak, był smutny, bo odkryłeś jego plan, pomyślał Harry z goryczą, a mimo to nadal czuł się źle. Dotychczas niebieskooki smutny był zawsze przez Zayna. No. Był. Udawał, że był smutny. Może teraz też udaje? Może teraz też udaje, że jest smutny i pełen skruchy, a tak naprawdę dopracowuje historyjkę i nowy plan obliczony na to, żeby znowu przekonać go do siebie, opieprzyć Nicka i Liama i zabić Nialla. To może lekka przesada, ale Harry może spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Wraca myślami do chwili teraźniejszej, Louis nadal wygląda, jakby zapomniał języka w gębie.
- Przepraszam – mówi Harry. – Zacznij od początku, od tego ośmioletniego ciebie, czy coś tam – wykonuje nieokreślony ruch ręką, chcąc go zachęcić, ale w efekcie czuje się jak idiota, więc chowa dłoń pod stół. Wie, że to nie będzie łatwa rozmowa.
I nie jest. Louis opowiada mu o swojej, a właściwie jego cioci, o tym, że wcale się nim nie interesowała, o tym, jak wynajęła prywatnego detektywa, żeby go znalazł i porobił mu zdjęcia (Harry był tym lekko przestraszony) i o tym, jak pierwszy raz odbyła ona rozmowę z Louisem na jego temat. Louis płacze, Harry płacze, ich jedzenie stoi nietknięte, w ogóle niezauważone, a ludzie po raz kolejny tego dnia zwracają na nich przesadną uwagę. Louis opowiada jak wymyślił ten cały idiotyczny plan kiedy był jeszcze zwyczajnie dzieckiem i może Harry jest chory, ale mu wierzy, naprawdę mu wierzy. Bo Louis żałuje i wie, że był idiotą, i głupkiem, i kretynem, i trochę świnią, i okropnym kłamcą też i nawet nie prosi o wybaczenie, co Harry docenia. Nie dlatego, że mu nie wybaczy. Dlatego, że to uwiarygodnia szatyna w jego oczach.
- Naprawdę mi się podobałeś – szepcze Louis, a Harry marszczy brwi. – Na tych zdjęciach. Wyglądałeś tak ładnie, naprawdę ładnie i… myślałem, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Ciocia nigdy… nigdy nie lubiła twoich rodziców. Twojej mamy w szczególności i myślę, że nawet nie chciała cię poznać, bo z góry sądziła, że jesteś… nie wiem jaki. Może, że jesteś nieudacznikiem? – unosi głowę, by na niego spojrzeć, a cała jego twarz jest mokra, czerwona i opuchnięta. Pod jego nosem jest mokra trochę bardziej, ale Harry’ego to z jakiegoś powodu nie obrzydza. Louis i tak wygląda pięknie.
- Rozumiem – brunet powoli kiwa głową.
- Przepraszam.
- Doceniam – odpowiada Harry. Jego twarz jest sucha, bo przetarł ją serwetką. Przestał płakać już jakiś czas temu, z jakiegoś powodu czuje, że powinien się trzymać za nich dwóch. Louis wciąż pociąga nosem, Harry oferuje mu czystą serwetkę, którą ten przyjmuje z delikatnym uśmiechem i skinieniem głowy.
- Twoja ciotka wie o tym wszystkim?
Czuje się dziwnie wypowiadając słowo ciotka, nie ma pojęcia dlaczego.
- Nie, nie wie. Jak mówiłem mieszka gdzieś w Bawarii, nie ma zbyt wielkiego wpływu na moje poczynania. A czemu pytasz?
- Tak po prostu – wzrusza ramionami, patrząc się na nietknięty talerz przed nim. Fasolka szparagowa już jakiś czas temu zrobiła się zimna, ale i tak dziobie ją widelcem i wkłada troszkę do ust.
- Chcesz ją poznać?
- Ja… nie wiem. Chyba nie. Nie wiem. Nie bardzo – trochę się mota. Nie wie co powiedzieć, szczerze mówiąc. – Chyba nie bardzo mam ochotę na poznanie osoby, która nienawidzi moich rodziców, ale nie wiem. Może kiedyś? Chyba nie jestem na to gotowy.
- Rozumiem – mówi Louis i też sięga po widelec. Wydziobuje oliwkę ze swojej sałatki i wkłada ją do ust. Zapada niezręczna cisza. Niby powiedzieli sobie wszystko, ale i tak coś ściska ich za gardło, nie pozwalając po prostu powiedzieć no cóż, fajnie się rozmawiało, zapłacić za siebie i wyjść, jak gdyby nigdy nic.
- Więc co będzie z nami? – pyta w końcu Harry. Wie, że to w pewnym sensie on decyduje, ale to pytanie cały czas tylko czekało na końcu jego języka na możliwość spłynięcia.
Louis uśmiecha się i wydaje z siebie krótkie sapnięcie.
- To twoja decyzja.

Rozdział XV

Wiem, że oczekiwałyście tego rozdziału znacznie wcześniej, ze względu na to, że napisałam, że napisałam już 600 słów więcej, ale ostatnie dwa tygodnie były bardzo ciężkie dla mnie. Miałam wypadek i naprawdę nie mogłam nic poradzić na to, że nie byłam w stanie pisać niczego na laptopie, przepraszam. 
_____________________________________
Wstrzymuje oddech i otwiera pierwsze pudło, kładąc koło siebie tekturową przykrywkę. Cóż. Jest w nim tylko jedna rzecz. Biały MacBook Pro wyglądający na nowiuśkiego. Harry wzrusza tylko ramionami i otwiera drugi karton, w którym znajduje się kilka prostych, cienkich, czarnych albumów, ale Harry nie otwiera ich. W trzecim natomiast jest kilka prostych, szarych teczek.
Brunet nie wie co o tym myśleć. Wszystko to wydaje się być takie dziwne. Co, jeśli na płytach nic nie ma, albumy są niewypełnione, a teczki puste? Co jeśli to wszystko to tylko jedna wielka farsa, jakaś gra Nialla, którego przecież nie zna zbyt dobrze? Co jeśli to wszystko jest tylko po to, by oddalić go od Louisa? W głębi duszy w to wierzy, ale jest coś takiego w słowach Horana, co nie pozwala mu przestać o nich myśleć i jakby podświadomie wie, że w tym, co on mówi jest chociażby ziarno prawdy.
Harry postanawia najpierw zacząć od przeglądania albumów. Drżącymi palcami wyciąga jeden z pudełka i otwiera je. Pierwsze zdjęcie to Louis siedzący w tym skórzanym fotelu, w którym on lubił siedzieć tak bardzo. Biuro Nicka. Cóż. I może to by nie było takie dziwne. Louis jest klientem Nicka. Nick zajmuje się sprawą jego ciotki, jego spadku. Tak. Ale to nie jest fotel dla klientów. To fotel Grimshawa. Na nim siedzieć mógł tylko on sam i Harry. Nick nie pozwolił na nim usiąść nawet Liamowi, kiedy byli jeszcze razem. Więc okay. To tylko Louis. Jego Louis. To da się wyjaśnić, naprawdę. Ale kolejne zdjęcie już takie nie jest. Szatyn, Nick i Liam. Ulica. Louis daje Liamowi jakieś pieniądze. Na kolejnym zdjęciu podobna sytuacja, ale to Nick daje niebieskookiemu jakieś zdjęcia, jednak z odległości, z której robiona jest fotografia, widać tylko rozmazane kolory. Kolejne zdjęcia robią się tylko bardziej podejrzane. Louis i Nick stojący zbyt blisko siebie, Nick krzyczący na Nialla, Louis i Liam kłócący się, Zayn i Nick rozmawiający, Louis i Niall na jakiejś imprezie, Nick opieprzający Nancy i dziewczyna kuląca się lekko… Wszystkie zdjęcia wzbudzają w Harrym złość i zdezorientowanie i sprawiają, że do jego oczu zaczynają napływać łzy, które po chwili spływają cicho po jego policzkach. Szybko wyciera je wierzchem dłoni. Już naprawdę nie wie w co wierzyć. Ale to nie czas na łzy i nie czas na pociąganie nosem.
Ostatni album to jego zdjęcia. On w pracy w wypożyczalni i on w pracy w kawiarni. On pod jego apartamentowcem, on na ulicy, on w spożywczaku, on i Nick na spacerze w parku. Jest nawet zdjęcie jego siedzącego na kanapie we własnym mieszkaniu i jest całkiem pewny, że to zdjęcie robił Grimshaw, co jest chore i popieprzone, naprawdę. Wszystko to daje mu jasno do zrozumienia, że był śledzony. Nie wie przez kogo, może przez kogoś, kto pracuje dla Nicka? A może dla Zayna albo Louisa? Ostatnia myśl sprawia, że chce mu się wymiotować. Nadal nie może, nie chce uwierzyć, że to Louis jest tym złym w tej historii. Tym manipulującym, sprawującym nad wszystkim pieczę. Nie jest w stanie uwierzyć, że jego smutny, uroczy, rozbity Louis mógłby chcieć sprawić mu przykrość. Mu albo komukolwiek.
Harry próbuje unormować oddech, co udaje mu się po kilku minutach. Wkłada albumy z powrotem do pudła, układając je schludnie i przykrywając karton. Odstawia go na bok i sięga po ten pierwszy, z Mac Bookiem w środku. Wyciąga laptop i otwiera go. Na klawiaturze leży karteczka z rządkiem cyfr i dużych i małych liter, prawdopodobnie hasłem. I cóż, to rzeczywiście jest hasło. Na tapecie znajduje się uśmiechnięta Nancy leżąca na kanapie, obok której on aktualnie siedzi, i dwa foldery. Harry w sumie nadal nie potrafi zrozumieć dlaczego dziewczyna próbowała nieudolnie go podrywać na początku ich znajomości. Ale to pewnie była gra, jak ostatnio prawdopodobnie wszystko w jego życiu.
Foldery na pulpicie nazywają się filmiki i nagrania. Bicie serca chłopaka ponownie przyspiesza. Przygryza wargę otwierając drugi folder i otwiera pierwszy z brzegu plik. Nagranie rozpoczyna się. Na początku słychać szum, a dopiero potem głosy.
- Dlaczego mu tak na nim zależy? – głos Liama.
- Nie mam pojęcia, ale trzeba mu przyznać, że wszystko świetnie zaplanował – Nick. – Harry nigdy się nie ogarnie. Sam go okłamuje.
- Ale czemu Louis płaci nam tyle kasy za pomaganie mu? Przecież są łatwiejsze drogi. Mógłby, nie wiem, zapłacić ci za namówienie Harry’ego do pójścia do pracy i wtedy wpadłby na niego w niej.
- Może uważa, że tak jest lepiej, łatwiej, szybciej. Nie mam pojęcia – Harry niemal może zobaczyć, jak Nick wzrusza ramionami.
- To trwa już chyba dwa lata. Gdyby wpadli na siebie na ulicy byłoby łatwiej – mruczy Payne.
- Tak, to prawda, ale i tak jest genialny. Chociaż wiele ryzykuje. Ryzykuje miliardy.
- Harry jest zbyt grzeczny, nie wydałby jego pieniędzy. Nawet gdyby wydał, to przelałbyś je z powrotem na konto Louisa i wcisnęlibyśmy twojemu chłoptasiowi jakiś kit.
- Straciłby do mnie zaufanie.
-O to chyba w tym wszystkim chodzi, nie? Żeby przestał ci ufać, żeby myślał, że to twoje granie na dwa fronty to prawdziwy ty – Liam kończy wypowiedź, a nagranie się kończy.
Usta Harry’ego są lekko rozchylone, na całym jego ciele znajduje się gęsia skórka, a myśli szaleją. To wszystko jest popieprzone, naprawdę. Te zdjęcia można by jeszcze jakoś wytłumaczyć, na pewno istniałoby logiczne wyjaśnienie, ale to? Tego nie da się wytłumaczyć. Chyba, że jest to jakiś chory, popierdolony żart. Jeśli tak, to i tak nienawidzi Nicka, Liama i cóż, wtedy Nialla. I prawdopodobnie w takim wypadku powinien znienawidzić Louisa, ale oczywiście nie potrafi.
Głowa go boli, ale mimo to włącza kolejne nagranie. Tym razem nie rozpoczyna się szumem.
- Masz. Tutaj jest twoja pierwsza zapłata – mówi Louis, a jego głos jest zimny, zupełnie nie taki, jak kiedy rozmawia z Harrym. Następuje chwila przerwy, aż w końcu druga osoba się odzywa. To Liam.
- Ale dlaczego aż tyle? Za co to?
- Za dobrze wykonane zadanie – odpowiada szatyn spokojnie.
- Kiedy ja tylko udawałem chłopaka Nicka przed Harrym!
- No właśnie.
Harry nawet nie zauważa, że po jego policzkach obficie spływają łzy. Kiedy powoli skapują one na jego rękę szybko ściera je wierzchem dłoni, łapczywie wciągając do płuc powietrze. Louis go okłamuje. To jest pewne. Kłamcakłamcakłamca. Kurwa. Dopiero teraz to do niego dochodzi. Nadal nie ma zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, nadal jest zdezorientowany jak cholera, ale przynajmniej rozumie, że nie może ufać nikomu. Najchętniej wyprowadziłby się z apartamentowca w którym mieszka i wyjechał, ale nie może. Z jego pensji nie pokryłby nawet wszystkich opłat związanych z jego maleńką klitką, nie wspominając o jedzeniu lub podstawowych przedmiotach codziennego użytku jak mydło. Mój Boże, on jest tak uzależniony od Nicka, że to aż boli. Ale wciąż ma swój spadek. Tak. Chyba. Tylko, że miał go oddać Louisowi. Tylko, że teraz nie jest pewny czy chce to robić. I czy nadal go ma. Nie jest pewny czy chce robić cokolwiek. To w końcu chyba jest sprawką Louisa. Te wszystkie kłamstwa i wykręty, fałszywość i dwulicowość, stała gra, odgrywanie ról siebie samych, perfekcyjnie zaplanowane plany, spotkania i każdy raz, kiedy wydawało mu się, że widzi kłamstwo w oczach Nicka. I być może Zayn wcale nie bije Louisa. I najprawdopodobniej Nick nigdy nie był z Liamem. Jak głosi nagranie. Och, cholera. Jego głowa pęka od natłoku informacji, więc powoli uspokaja się i zamyka folder z nagraniami, których jest dużo więcej i otwiera drugi folder. Co jest raczej okropnym pomysłem.
Filmiki w sumie różnią się od nagrań tylko tym, że jest obraz, co w rzeczywistości jest fatalne, bo patrzenie na zezłoszczone lub zszokowane twarze Nicka, Liama czy Louisa jest jeszcze gorsze. Patrzenie na zimną minę szatyna i jego szare w tamtym momencie, jakby smutne oczy jest zdecydowanie najgorsze.
Coś przestawia się w głowie Harry’ego. Chłopak podnosi się z jakąś wewnętrzną gwałtownością w sobie i przekłada zawartość innych pudeł do tego z laptopem. Zamawia taksówkę drżącymi palcami wybierając numer, a jego stopa wybija rytm na drewnianej, jasnej podłodze. Dreszcze przechodzą przez całe jego ciało, wędrując od palców u stopy, aż do końca loka, sterczącego dumnie na czubku jego głowy. Zgarnia z podłogi pudło i wychodzi z domu, zamykając go za sobą na klucz, z którym nie ma pojęcia co zrobić, ale nie zastanawia się nad tym zbyt długo. To problem Nialla albo tego farbowanego bladego chłopaka, a nie jego. Zbiega po schodach, czując w sobie zbyt wiele energii. Na dosyć spokojnej o tej porze (jakakolwiek by ona nie była, ale raczej nie jest zbyt wcześnie) ulicy kontynuuje nerwowe poruszanie nogą. Czeka około dziesięciu minut, aż taksówka podjedzie pod miejsce w którym stoi. Kiedy w końcu nadjeżdża, dosłownie wrzuca do niej tekturowe pudło, ze złością podając kierowcy adres, nie przejmując się specjalnie tym, by być delikatnym. W zawartość kartonu wchodzi całkiem drogi laptop, który teraz, wnioskując po słowach Nialla, jest jego, ale nie obchodzi go jego los. Agresywnie otwiera pudło, zrzucając pokrywkę na podłogę, i wyjmuje jedną z szarych teczek, której treść przegląda szybko, niedbale kartkując strony.
- Kurwa! – krzyczy, ze złością wyrzucając w górę dłonie nadal trzymające papiery, a taksówkarz też wydaje z siebie krótki krzyk, gwałtownie skręcając kierownicą, mamrocząc pod nosem coś o idiotach, których musi wozić.
Harry nie czuje smutku, co jest dziwne w takiej sytuacji. Osoba w której się zakochał okłamywała go przez cały czas. Czuje złość. Bardzo wiele złości. Czuje złość, która aż wyrywa mu powietrze z płuc, która każe mu rwać włosy z głowy i niszczyć wszystko, co znajduje się w oddaleniu kilkudziesięciu metrów.
Odchyla głowę na siedzeniu, oddychając szybko i głęboko. Nie może się uspokoić, ale, będąc szczerym, nawet nie chce. Jeśli się uspokoi, to poczuje smutek. Między smutkiem a przebaczeniem jest cienka granica. Nie chce jej przekroczyć.
Kiedy dojeżdżają pod jego apartamentowiec, Harry rzuca w kierowcę plikiem pieniędzy i zabiera pudło, szybko wychodząc z taksówki. Nawet nie wie czy jest to niewystarczająca suma, czy właśnie oddał mu połowę swojej wypłaty. Ale szczerze, kto przejmowałby się tym w takiej chwili?
Harry bierze głęboki wdech i wbiega do budynku, natychmiast kierując się ku schodom. Wbiega po nich, przeskakując po cztery schodki naraz i kiedy w końcu dociera pod drzwi Louisa nie fatyguje się czymś takim jak pukanie. Gwałtownie szarpie za klamkę, roztwierając na oścież drzwi. Nie czuje zmęczenia. Wchodzi szybkim krokiem głębiej do domu i widzi siedzących na kanapie Liama, Louisa, Zayna i Nicka. Cóż, może być ciekawie.
Harry staje jak wryty, z zaszokowaniem wpatrując się w czwórkę równie skonfundowanych mężczyzn, siedzących nad dzbankiem zaparzonej melisy. Louis przynajmniej w tym, że uwielbia te głupie ziółka go nie okłamał.
W końcu szatyn odzywa się cicho.
- Myślałem, że jesteś w pracy, Hazz – mówi, spoglądając ze zdenerwowaniem na trzymane przez niego pudło. Zayn wygląda na kompletnie niezainteresowanego, Nick jest jakby lekko przestraszony, a Liam wygląda na spokojnego, ale mimo to jego oddech jest przyspieszony.
- Myślałem, że Zayna nie ma w domu.
- Wrócił – odpowiada Louis zbyt szybko, by nie wzbudziło to jakichkolwiek podejrzeń, a Harry nie może powstrzymać łez ciskających mu się do oczu nie ma pojęcia który raz tego dnia. Nie może uwierzyć, że szatyn tak po prostu przez cały czas mógł go okłamywać, szeptać czułe słówka i całować go, całowaćcałowaćcałować. Nie może uwierzyć, że mógł mówić mu, że go kocha, pozwalać mu opiekować się nim i gotować mu, i oglądać z nim głupie filmy, i przytulać się do niego o każdej porze dnia i rozmawiać na ważne i nic nieznaczące tematy, i grać dla niego, i śpiewać, doprowadzając go do omdlenia. Cholera, nigdy nie da sobie wmówić, że to wszystko, ta cała farsa nic nie znaczyła. Louis mógł go okłamywać w każdej sprawie, mógł płacić Liamowi i Nickowi, mógł mieć świetną zabawę, kiedy razem z Zaynem udawał, że uprawiają seks, ale to uczucie, z jakim Louis na niego patrzył było prawdziwe i nikt i nic nie mogło sprawić, że mógłby sądzić inaczej.
Harry rzuca karton przed siebie, ciskając nim z całej siły o podłogę, i wybiega, nie rzucając nawet jeszcze jednego spojrzenia Louisowi, Nickowi czy komukolwiek. Czuje się zdradzony tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. To jest gorsze, niż gdyby Louis przespał się z innym chłopakiem, nawet nie z Zaynem. Mój Boże, Harry naprawdę nie wie w kim się zakochał. Kogo wciąż kocha.

Rozdział XIV

Więc, tak jakby ten rozdział nie jest już taki zły jak ostatni i napisałam ok. 600 słów więcej, niż możecie tutaj przeczytać, ale stwierdziłam, że byłoby wam za dobrze i pojawią się one w kolejnym rozdziale. Mam nadzieję, że się wam spodoba!
______________________________________
Następnego dnia Harry i Louis jedzą razem śniadanie w ciszy, uśmiechając się do siebie lekko znad talerzy, a potem brunet idzie do pracy, a Tommo wraca do spania, bo cóż, wciąż ma mnóstwo czasu do rozpoczęcia się zajęć na uczelni. Harry nie może zrozumieć dlaczego wstał on o tak katorżniczej porze tylko po to, by zjeść z nim ten głupi posiłek, ale nie narzeka. Całuje go mocno na do widzenia obejmując go w talii i wychodzi.
Tego dnia jest czwartek, więc nie ma zbyt dużego ruchu. Harry robi co ma robić, a potem siedzi oparty o ladę, grając w Candy Crush. Tego dnia Mahogany nie ma w pracy, więc chłopak siedzi tylko z Dylanem, który czyta Buszującego w zbożu, leżąc na jednej z wolnych kanap i opychając się rogalikiem, za który nie zapłacił. W całej kawiarni są tylko jacyś dwaj mężczyźni w średnim wieku, którzy już zamówili, więc w sumie Harry nie dziwi mu się.
Około pierwszej, kiedy chłopak obsługuje jakąś starszą panią, nadużywającą słowa kochaneczku, rozdzwania się jego komórka. Brunet marszczy brwi i szybko kończy realizować zamówienie, odbierając telefon nawet bez uprzedniego spojrzenia na numer. To pewnie Louis dzwoni spytać czy zamówić chińszczyznę na obiad, czy sami coś ugotują. Albo coś w tym stylu. To może być również Nick, ale Harry przecież wytłumaczył mu, że teraz spotykają się rzadziej, bo sprawy między nim, a Louisem układają się coraz lepiej i po prostu nie może widywać się z nim tak często. Wywiązała się między nimi spora kłótnia, ale potem pogodzili się jednak. Może to on?
Jednak w słuchawce słychać zdecydowanie Irlandzki akcent, a jedyny Irlandczyk, którego zna i który mógłby do niego zadzwonić o tak dziwnej porze, prawdopodobnie wyjechał do jakiegoś kraju, którego nazwy dziewięćdziesiąt dziewięć procent europejczyków nie jest w stanie wymówić, więc…
- Cześć, Harry. Tu Niall – mówi blondyn szybko wyrzucając z siebie słowa. Oddycha trochę zbyt szybko, by można było to uznać za normalne. – Słuchaj mnie uważnie, dobrze? – pyta, ale nie czeka na odpowiedź. – Dzisiaj o czternastej przyjdzie do ciebie do pracy chłopak i da ci klucz. To klucz do mojego mieszkania. Schowaj go w bezpiecznym miejscu i nie mów o tym nikomu. Zwłaszcza Louisowi albo Nickowi. Nikomu. Kiedy będziesz miał wolny czas… - przerywa na chwilę, wzdychając. – Dużo wolnego czasu, wtedy pójdź do mojego mieszkania. Będą tam trzy pudła. Wszystkie są twoje, ale nie zabieraj ich do siebie. Przejrzyj je, a potem już należą do ciebie. Będziesz wiedział co zrobić. Tylko masz nie mówić o tym nikomu, zrozumiałeś?
Nie. Harry nie zrozumiał. Jego nogi są jak z waty, jego serce bije zbyt szybko i po prostu nie rozumie nic. Gdzieś w głębi duszy wiedział, że Niall do niego zadzwoni, ale szczerze mówiąc nie chciał. Chłopak mówił mu dziwne, absurdalne rzeczy, ale z jakiegoś dziwnego powodu ufał mu. Nie wierzył w jego słowa, ale czuł, że mówi on prawdę. Nieważne jak absurdalnie to brzmiało.
- Ja… chyba tak, ale nie znam twojego adresu – duka.
- Będzie w liście razem z kluczem. Tylko będziesz musiał użyć wyjścia awaryjnego z domu, bo do głównego potrzebny jest kod. Zapamiętałeś? – pyta.
- Um, chyba tak.
- Dobrze – mówi i rozłącza się natychmiastowo.
Okay. Więc jedyne co Harry zrozumiał, to że w mieszkaniu Nialla jest coś ważnego i, że on ma to przejrzeć i nic nikomu o tym nie mówić. I jeszcze coś o jakimś typku spod ciemnej gwiazdy z którym ma się spotkać o czternastej. Czyli za mniej niż godzinę. Och. Chyba powinien zacząć się martwić.
Typek spod ciemnej gwiazdy nie wygląda na, cóż, typka spod ciemnej gwiazdy. To chłopak w wieku około dwudziestu lat. Ma na sobie kurtkę z jasnego dżinsu, a jego farbowane blond włosy poprzeplatane są w dodatku różnymi pastelowymi kolorami. Nie pasemkami, tylko jakby ktoś pomalował jego włosy kolorowymi dziecięcymi farbkami, bez żadnego uporządkowania. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, wygląda to naprawdę ładnie. Zwłaszcza z delikatnym wiankiem. Ma zmarszczone brwi i poważną minę, jakby usiłował stworzyć wrażenie groźnego i poważnego. Cóż, Harry i tak podejrzewa, że jeśli chodzi o jego charakter, to nie jest on nazbyt pesymistyczny. Żaden pesymista nie mógłby nosić wianka we włosach.
- Ty jesteś Harry? – pyta chłopak, a jego głos jest jakby lekko obniżony, chociaż Harry podejrzewa, że normalnie nie wyróżnia się on niczym spośród innych głosów chłopaków w jego wieku.
I cóż, jakkolwiek idiotyczne jest to, co robi Harry, śmieje się. Naprawdę parska serdecznym śmiechem na to, jak ten blady farbowany chłopak próbuje zachowywać się jak czarny charakter z gangsterskich filmów.
Zielonooki zagryza wargę nie mogąc powstrzymać uśmiechu i mruczy ciche przepraszam, ale drugi chłopak też uśmiecha się lekko, cmokając i patrząc w dół, na swoje z pewnością hipsterskie buty. Pewnie są białe, żeby pasowały do wianka (ma rację, bo obserwuje je, kiedy blondyn wychodzi).
- Więc to ty, prawda?
- Tak, to ja.
- Okay – chłopak oblizuje wargi i sięga do swojej tylnej kieszeni (słabe miejsce, przebiega przez myśli Harry’ego), by wyjąć czerwoną wizytówkową kopertę. Kładzie ją na ladzie, przesuwając lekko w stronę bruneta, który kiwa lekko głową w zrozumieniu, natychmiast chowając ją pod ladę. – Miło było poznać – blondyn uśmiecha się ostatni raz, po czym odwraca się i wychodzi.
Harry wyciąga kopertę spod lady i otwiera ją. Jest zaklejona, a w środku znajduje się niewielki srebrny klucz i karteczka z wypisanym na nim eleganckim, fikuśnym pismem adresem. Chłopak wsuwa te rzeczy z powrotem do koperty i wkłada ją do przedniej kieszeni swoich spodni.
Przez resztę dnia wypala ona dziurę w jego dżinsach.
Kiedy wraca do domu nie ma już w nim Louisa, więc chowa kopertę pomiędzy The Perks Of Being A Wallflower a trzecią część Harry’ego Pottera w swojej biblioteczce, zamyka drzwi i idzie piętro wyżej, by spotkać się z szatynem.
Louis uczy się, co nie powinno dziwić Harry’ego, zważając na to, że studiuje. Niebieskooki przepisuje jakieś notatki do swojego dużego kolorowego brulionu. Połowa tych notatek to jakieś skomplikowane rysunki, których brunet nie zrozumiałby nawet za milion lat, ale szatyn przerysowuje je skrzętnie, marszcząc przy tym brwi.
Harry podchodzi do niego i składa czuły pocałunek na jego ustach. Louis zapomina o nauce.
Tego wieczora leżą na sobie, Louis na Harrym, serce przy sercu. Jest idealnie i nikt nie może oskarżyć bruneta o zastanawianie się czym oni właściwie są. Harry ma chłopaka, do którego nadal coś czuje i z którym jest już naprawdę, naprawdę długo. Louis ma narzeczonego, który się nad nim znęca, ale i tak nie chce od niego odejść. Oboje czują się dobrze w swoim towarzystwie, uwielbiają spędzać ze sobą czas, całować się, ale nie rozmawiają o swoich uczuciach.
Harry nie chce przerywać komfortowej ciszy, ale to robi.
- Czym my właściwie jesteśmy, Lou? – pyta delikatnym, przyciszonym głosem, który brzmi trochę jak krzyk w dotychczas cichym pokoju.
Odpowiada mu cisza. Louis nadal oddycha spokojnie i Harry zaczyna podejrzewać, że nie usłyszał pytania lub postanowił je zignorować.
- Nie wiem - odpowiada szatyn w końcu lekko ochrypłym głosem. - Ale chciałbym, żebyśmy byli… czymś.
- Jesteśmy czymś.
- Czym? – pyta chłopak po prostu, z lekką nutką zainteresowania w głosie, jakby pytał dlaczego Harry nie lubi pić mleka albo coś równie przyziemnego.
- Nie wiem, po prostu… Podobasz mi się. Naprawdę dobrze czuję się w twoim towarzystwie – Harry czuje, jak chłopak uśmiecha się w jego szyję. – Zawsze potrafisz poprawić mi humor. Jesteś śliczny, naprawdę śliczny i dobrze gotujesz i… Nie wiem. Chciałbym być z tobą, ale to niemożliwe. Ty masz swojego chłopaka, a ja mam narzeczonego i tej przeszkody nie bardzo da się przeskoczyć.
Harry na te słowa podnosi się gwałtownie, siadając na kanapie. Podsuwa Louisa tak, by usiadł na jego biodrach, twarzą do niego. Chłopak patrzy w dół, ale brunet palcem wskazującym unosi jego brodę, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy.
- Dlaczego tak mówisz? Ty możesz odejść od Zayna, ja mogę odejść od mojego chłopaka, możemy być razem. To nie jest nie do pokonania.
- Nie możemy Harry. Twój chłopak utrzymuje ciebie, a Zayn utrzymuje mnie. Ty jeszcze mógłbyś sobie jakoś poradzić, znaleźć lepszą pracę, utrzymać się jakoś z pensji, masz przecież własne malutkie mieszkanie – mówi płaczliwym tonem, szybko wyrzucając z siebie słowa. – Ale ja nie mam. Nie mam mieszkania, nie mam pieniędzy, nie mam już nawet własnego konta. W dodatku studiuję i nie mam jak pójść do pracy, nawet na pół etatu. Mógłbym się zatrudnić w jakimś barze, pracować na nocną zmianę, ale kiedy miałbym spać? Już i tak przesypiam pięć godzin dziennie – dodaje z goryczą, a Harry nie wie co powiedzieć.
Serce bije mocno w jego piersi, którą rozsadza zmartwienie. Nienawidzi, kiedy Louis jest smutny. I wie, że mógłby to wszystko naprawić, mógłby powiedzieć, że to on jest tym Haroldem, tym kolesiem, który odziedziczył jego spadek i którego tak bardzo nie lubi. I mogliby żyć razem, być razem i mieszkać razem w którejś z tych wielkich willi albo kupić jakieś bardziej nowoczesne mieszkanie w centrum miasta które byłoby ich i tylko ich i uwolnić się od Zayna i żyć długo i szczęśliwie, a potem adoptować dziecko albo dwa i zamieszkać w wielkim domu jednorodzinnym z ogrodem i zestarzeć się wspólnie i wychowywać wnuki.
- Czemu? – pyta w końcu po kilku minutach ciszy, kiedy orientuje się, że jego myśli odbiegły zbyt daleko.
- Czemu co? – chłopak bawi się swoimi palcami na podołku.
- Czemu przesypiasz tylko pięć godzin dziennie?
- Studia, nauka, sprzątanie domu, od czasu do czasu Zayn, ty…
Och. Ty. Harry czuje się jak ostatni kretyn. Jak mógł tego nie zauważyć? Jak mógł nie zauważyć, że Louis ma wielkie wory pod oczami od niewysypiania się przez niego? Jak mógł nie zauważyć, że kiedy spał z nim w jednym łóżku, w pewnym sensie zmuszając go do spania, ten budził się zawsze bardziej wypoczęty, uśmiechnięty i zdrowszy? Jak mógł być takim idiotą?
- O mój Boże – wydusza z siebie w końcu. – Tak bardzo cię przepraszam, że niczego nie zauważyłem. Byłem taki głupi, przepraszam – mówi gorączkowo, szybko zagarniając twarz Louisa w swoje dłonie, ale szatyn tylko marszczy brwi.
- Za co?
- Za to, że przeze mnie się nie wysypiasz. Zabieram twój czas, przeze mnie musisz się uczyć do późna, oglądamy razem filmy, a ty kładziesz się tak późno spać i wstajesz wcześnie, żeby zdążyć na zajęcia – papla bez ładu, a Louis nie ma pojęcia o co mu chodzi. Kiedy orientuje się, całe powietrze ucieka z jego płuc.
- Harry – przerywa mu ostrym głosem. – Nawet nie waż się tak myśleć – dodaje cieplej, patrząc mu w oczy. – Sprawiasz, że każdy mój dzień jest lepszy, okay? Nigdy nie potrzebowałem dużo snu, naprawdę. Zazwyczaj spałem około sześciu godzin. Po prostu ostatnio mam dosyć ciężko na studiach i muszę dużo się uczyć. To nie ma nic wspólnego z tobą – uśmiecha się lekko, kładąc jedną dłoń na tej większej, należącej do Harry’ego, która nadal spoczywa na boku jego głowy, wsuwając palce w przestrzenie pomiędzy palcami tego drugiego. – Wiem, że już raz to dzisiaj powiedziałem, ale powtórzę to jeszcze raz. Uwielbiam spędzać z tobą czas, dobrze? To jedna z niewielu moich rozrywek w ciągu dnia i nawet nie waż mi się jej zabierać.
Harry także się uśmiecha, kiwając lekko głową.
- Lou? – pyta delikatnie.
- Tak?
- Kocham cię.
Nie wie dokładnie czemu to mówi. Może to jest ten moment, ta chwila, ten dzień, miesiąc, rok. Nie wie. Ale też nie uważa, by był jakiś wyznacznik tego, kiedy powinno się to powiedzieć. Trzeba to czuć. A on właśnie to czuje. I przez chwilę ma wrażenie, jakby jego serce miało zaraz wyskoczyć z piersi i ulecieć, a potem jest panika, że nie powinien tego mówić, że to za wcześnie, nie ten moment i nie ta chwila, ale jego rozmyślania przerywa cichy głos i usta usta usta.
- Ja ciebie też.
Harry przerywa pocałunek, ale nie odsuwa się, pozwalając ich wargom swobodnie ocierać się, kiedy mówią.
- Będziesz moim chłopakiem?
- A kiedy nim nie byłem?
Brunet myśli, że może jego uśmiech przełamał jego twarz na pół. Ale nie może go to mniej obchodzić.
-
Harry przetrzymuje kopertę pomiędzy książkami do soboty. Okłamuje Louisa, że bierze dodatkową zmianę w kawiarni i wyjmuje kluczyk i karteczkę z adresem.
Mieszkanie Nialla znajduje się w bogatej dzielnicy, w apartamentowcu podobnym do jego. Nie, że go to dziwi, wręcz przeciwnie, tak właściwie. Harry wchodzi schodami na trzecie piętro i jeszcze raz sprawdza adres. Szybko orientuje się które drzwi są tymi właściwymi i otwiera je kluczykiem, który przekręca w zamku drżącymi palcami. Wyciąga go i wchodzi do środka, samemu nie wiedząc czemu zachowując się cicho, stąpając delikatnie i wstrzymując oddech, jakby był złodziejem, intruzem. Staje na podłodze z jasnego drewna i przygryza wargę. Szczerze mówiąc nie wiedział, czego oczekiwał. Po jego lewej stronie jest korytarz prowadzący prawdopodobnie do salonu, a po prawej biała pusta toaletka. Nad nią wisi lustro, a własne odbicie chłopaka patrzy na niego z przerażeniem. Naprzeciwko znajdują się drzwi do kuchni, które są otwarte. Za nimi widać meble kuchenne w odcieniu bladego beżu, jakąś wysepkę i stołki barowe dopasowane do koloru blatów. Harry kieruje się do salonu, gdzie ogromne okna bez zasłon wpuszczają mnóstwo słońca. Znajdują się tu dwie wyglądające na wygodne kanapy, szklany stolik, na którym stoją trzy duże kartonowe pudła (bicie serca chłopaka przyspiesza jeszcze bardziej), puchaty dywan i jakaś komoda pod ścianą. Tyle. Wszystko wygląda na wyjątkowo czyste, schludne, ale brakuje osobistych akcentów, jak książek, zdjęć, jakiegoś porzuconego płaszcza czy chociażby poduszek albo telewizora. Zasłon. Prawdopodobnie po zniknięciu tych pudeł, mieszkanie zostanie wystawione na sprzedaż.
Harry podchodzi do kartonów i patrzy się w dół. Są one zamknięte, przykryte przykrywkami, ale po bokach mają podłużne dziury, by je podnieść. Chłopak ściąga je więc na podłogę ustawiając je powrotem w linii i siada przed nimi po turecku na dywanie.

Rozdział XIII

Ten rozdział jest naprawdę okropny i krótki, przepraszam za to. No i chciałabym oznajmić, że jeśli ktoś czyta moje mini story, to jakiś czas temu pojawiła się jego trzecia część, którą możecie przeczytać tutaj. Jest o wiele lepsze, niż to, przysięgam.
______________________________


To nie jest takie proste, jak Harry się spodziewał, że będzie. To znaczy wiedział, że to nie będzie łatwe, ale myślał, że może ućpanie Zayna nie będzie zbyt skomplikowanym zabiegiem. Cóż, mylił się. Louis i Zayn mają jakąś swoją rocznicę, o której oczywiście szatyn kompletnie zapomniał, więc nie ma takiej możliwości, żeby się wywinął. Widocznie Zayn postanowił raz w życiu zachować się jak porządny narzeczony, za którego oczywiście się uważał. 
Więc Harry jest zły. Bardzo zły. Oczywiście nie na Louisa, bo hej, gniewanie się na Louisa jest praktycznie niewykonalne. Jest zły na siebie i na Zayna. Cóż, tak. Gniewanie się na Zayna jest bardzo proste.
Louis dzwonił do niego, kiedy wyszedł do spożywczaka po chleb. Przepraszał go przez kilka minut, chociaż nie miał za co, bo przecież to nie tak, że obiecywał, że spędzą wieczór razem, aż w końcu musiał biec z powrotem do domu, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
I nieobecność szatyna nie jest najgorsza. Cóż, tak, nie widzieli się cały dzień i Harry wyczuwa tę żałosną tęsknotę gdzieś w podbrzuszu, ale zobaczą się jutro, a jak nie, to pojutrze i to nie jest wcale takie złe. Najgorszy jest dźwięk, który słyszy późno w nocy, kiedy przewraca się z boku na bok i wierci, cały czas nie mogąc zasnąć. Pamięta ten dźwięk doskonale, słyszał go, kiedy dopiero wprowadził się do tego mieszkania, co wydaje się być lata temu. Dźwięk uderzanej o ścianę ramy łóżka. Robi mu się niedobrze na samą myśl, że Louis, właśnie w tej chwili, uprawia seks z Zaynem. To takie cholernie nie na miejscu. Nieodpowiednie. Obrzydliwe. Miejsce Louisa jest przy nim.
Harry zdecydowanie nie zaśnie tej nocy. I jeśli trochę popłacze sobie, zwijając się w kłębek, to nic się nie stanie. Naprawdę.

~*~
- Hej! – Mahogany krzyczy do niego wesoło przez całą kawiarnię. – I jak?!
Harry zdecydował. Tego samego ranka zwolnił się z pracy kładąc na biurko swojego szefa wypowiedzenie, napisane oczywiście przez Nicka. Jest tydzień po rocznicy czy czymkolwiek Zayna i Louisa, a Harry prawie zapomniał o całej tej sytuacji związanej z seksem. Prawie.
- Dzisiaj rano zwolniłem się z pracy, mogę zaczynać.
Dziewczyna tym razem ma na głowie fantazyjną opaskę z różnymi wstążkami w białe gwiazdy na niebieskim tle i biało – czerwone paski. Opaska jest plastikowa i prawdopodobnie po naciśnięciu jakiegoś ukrytego przycisku wygrywa hymn Ameryki, czy coś w tym stylu.
- Yaay! – Mahogany wyrzuca ręce w górę wydając z siebie piskliwy dźwięk. Sięga dłonią do głowy i rzeczywiście po chwili w pomieszczeniu słychać słaby jakościowo hymn USA. Kilka osób patrzy na dziewczynę tak, jakby była zbzikowana, a Harry się śmieje.
- Wyłącz to już, wystraszysz klientów.
Dziewczyna robi smutną minkę i wyłącza muzykę.
- Zaczynasz od jutra. Przyjdź o piątej, przeszkolę cię.
Harry żałuje, że zrezygnował z pracy w wypożyczalni.

Praca nie jest taka zła. Okay, Harry jest kompletnie niewyspany, bo położył się do łóżka o dwudziestej, żeby się wyspać. W efekcie nie zasnął aż do drugiej, śpiąc tylko trzy godziny. Praktycznie umiera. Praca jest ciężka, ale dużo bardziej interesująca i satysfakcjonująca, niż praca w wypożyczalni. Harry i Mahogany muszą codziennie rano przetrzeć podłogę, zdjąć krzesła ze stolików i ułożyć ciasto na paterach, upewniać się, że w lodówce jest wystarczająco dużo mleka, a nowa dostawa smakowych herbat jest odpowiednio rozłożona w szafkach. Otwierają o siódmej i zazwyczaj o tej porze jest spory ruch, ponieważ ludzie kupują dużo kawy i pysznych rogalików w drodze do pracy. Potem jest już nieco spokojniej, a około trzynastej duży ruch zaczyna się na nowo. Najczęściej to Harry przyjmuje zamówienia, bo Mahogany zdecydowała, że jego urocza buźka przyciągnie wiele klientów. To prawdopodobnie prawda, bo flirtuje z nim wiele kobiet, podobnie, jak to było w wypożyczalni. I szesnastoletnich rozchichotanych nastolatek z zabawnymi nakładkami na swoje iPhone’y i koszulkami z emoji, i trzydziestoletnich kobiet sukcesu, w garsonkach i torbach z Celine. To lekko przerażające. W każdym razie w kawiarni można zaobserwować więcej różnych charakterów, niż w wypożyczalni. Jest sporo absolutnie uroczych, obrzydliwych par, przytulających się, skradających pocałunki i oczywiście pytających drugiej połówki o zdanie. Najbardziej irytująco jest, kiedy się kłócą o to, kto ma zapłacić, ale Harry to wytrzymuje, oczywiście, że tak.
Więc nowa praca jest dobra, naprawdę dobra. Mahogany jest naprawdę sympatyczna i chłopak uwielbia z nią przebywać. Oprócz tego w kawiarni pracuje jeszcze jeden chłopak, Dylan. Nie jest nieśmiały, ale też nie mówi zbyt wiele. Kiedy się odezwie, to jest to zazwyczaj coś dosyć sarkastycznego i Harry naprawdę go lubi. Więc tak. Naprawdę lubi pracę w kawiarni.

Kiedy wraca do domu tego dnia, postanawia zadzwonić do Nialla, bo mimo wszystko ta sprawa cały czas zaprząta jego głowę. Nie oczekuje, że chłopak odbierze i cóż, nie odbiera. Harry nie może udawać, że nie jest zawiedziony. Tak bardzo jak kocha Louisa, to, że Niall wiedział o tym, że Zayn bije szatyna było dziwne. Bardzo. Harry jest praktycznie pewien, że Malik nie trąbi o tym na prawo i lewo. Prawdopodobnie wiedzą o tym dwie, trzy osoby. Harry nie wie jak to możliwe, że Niall się dowiedział.
Jego myśli oczyszczają się, kiedy przychodzi do niego Louis. Zayn znowu wyjechał na Bóg wie jak długo i Bóg wie gdzie. Szatyn przychodzi do niego skulony, jego oczy błyszczą i wygląda z jednej strony na przygnębionego, a z drugiej na szczęśliwego.
Harry, kiedy tylko dostrzega go w drzwiach, wypuszcza z siebie długi wydech i dopada chłopaka w kilku susach, mocno przyciskając go do swojej piersi, wtulając nos w jego miękkie, przesiąknięte zapachem dymu papierosowego włosy.
- Tęskniłem – mówi Harry. Myśli, że może Louis zaśmieje się, mówiąc, że nie widzieli się tylko tydzień i przecież rozmawiali przez telefon, pisali do siebie późno w nocy, ale on tylko uśmiecha się miękko, co brunet czuje przy swojej szyi i mówi stęsknione tak, ja też, obejmując go lekko w pasie. Harry odsuwa się od niego powoli, marszcząc brwi na tę delikatność.
- Co się dzieje? – pyta cicho, bojąc się, że podniesiony głos może przestraszyć Louisa. Chłopak wygląda teraz, jakby wykonany był z porcelany, kruchej, delikatnej i bladej.
- Przepraszam – praktycznie szepcze, a jego broda drga niekontrolowanie, podczas gdy oczy napełniają się łzami. – Przepraszam, nie mogłem mu się przeciwstawić, przepraszam, przepraszam – szepcze gorączkowo i wyciąga rękę tak, jakby chciał się znowu przytulić do Harry’ego, ale czuł, że ten go odrzuci, odepchnie. Dłoń zawisa w powietrzu, wyciągnięte palce zaciskają się w luźną pięść i ręka z powrotem zajmuje miejsce przy boku chłopaka. Harry jest złamany, naprawdę złamany. Widział Louisa w gorszym stanie, dużo gorszym, ale to pierwszy raz, kiedy chłopak jest tak kruchy przez niego. Ma ochotę płakać razem z nim, ale zamiast tego całuje go. Obejmuje dłońmi jego głowę, odsuwając z twarzy kosmyki karmelowych włosów i całuje go, całuje go rozpaczliwie. Odrywa się składając jeszcze kilka drobnych pocałunków na ustach szatyna i uśmiecha się lekko. Louis przestał płakać, prawdopodobnie przez szok. Łzy nadal przyklejone są do jego rzęs i policzków, a oczy rozchylone są w niezrozumieniu.
- Tak bardzo cię kocham – Harry śmieje się cicho, przyciskając twarz chłopaka do swojej twarzy. Dłonie szatyna wędrują do rąk zielonookiego, które nadal obejmują jego głowę, i Louis pociera je delikatnie kciukami, wsuwając swoje palce w te należące do chłopaka.
- Nie jesteś zły?
- Nie potrafiłbym być zły na ciebie.
Więc całują się ponownie. Tym razem to szatyn inicjuje pocałunek, uśmiechając się jak idiota. Obejmuje chłopaka swoimi ramionami, a dłonie Harry’ego wędrują do jego ud, oplatając jego nogi wokół swojej talii. Pocałunek przeradza się w coś bardziej gorącego, z dużą ilością śliny i języka, i gorących oddechów, i dłoni spragnionych dotyku.
Harry przesuwa swoimi dłońmi w dół i w górę, po udach Louisa i nic nie może poradzić na to, że jest już półtwardy w swoich spodniach. Szatyn jest po prostu taki piękny, pod tym całym zapachem papierosów i jeszcze jakiegoś obcego zapachu, o którym Harry woli nie myśleć, można wyczuć truskawkowy płyn do kąpieli i szampon do włosów o zapachu żelek i brunet uśmiecha się, bo te zapachy są tak znajome, tak miłe i przyjemne, że chłopak czuje się, jakby znowu był w domu.
Chłopak nie odrywając się od szatyna przechodzi na oślep kilka kroków i kładzie ich na łóżko, górując nad Louisem. Niebieskooki kładzie stopy płasko na kanapie, mocno rozszerzając uda. Harry jęczy cicho i opuszcza swoje ciało niżej, ocierając ich krocza o siebie. Może wyczuć poprzez materiały ich ciemnych dżinsów, że Louis też jest twardy. Oddech przyspiesza mu gwałtownie, a umysł jest pusty. Nie myśli o tym, że to niewłaściwe, że jest w pozornie szczęśliwym związku, a na palcu drugiego chłopaka widnieje obrączka, za którą niejedna osoba mogłaby odciąć mu dłoń. Całowali się już wcześniej, po prostu nigdy tak, by się podniecić. To normalny pocałunek pomiędzy dwójką bliskich przyjaciół. Tak. Zdecydowanie.
Brunet schodzi z pocałunkami niżej, na szyję chłopaka. Robi niewielką, bladoróżową malinkę na jego szyi, nie przejmując się tym, bo przecież i tak zniknie do powrotu Zayna.
- Harry – słyszy cichy jęk nad swoją głową. Podnosi się, patrząc zmartwionym wzrokiem na Louisa.
- Wszystko w porządku? Chcesz przestać? – pyta dysząc ciężko. To wymaga naprawdę dużej siły woli, żeby nie rozebrać go tu i teraz.
- Nie – mówi cicho, a jego usta są lekko rozchylone i czerwone od pocałunków. Policzki są nieco zaróżowione, ale na rzęsach nie widać już łez. – Chcę zapomnieć, proszę, pomóż mi zapomnieć.  
Harry całuje go mocno, ich nosy zderzają się, ale żadnemu z nich nie wydaje się to przeszkadzać. Zielonooki przesuwa się w dół, po drodze składając drobne pocałunki. Szyja, obojczyki, okryta czarną bawełną klatka piersiowa i brzuch. W końcu dociera do sporego wybrzuszenia w spodniach chłopaka. Oblizuje wargi i drżącymi palcami rozpina guzik, a następnie rozporek. Louis wierci się odrobinę pod jego dotykiem i unosi tyłek, a on zsuwa jego spodnie w dół, do łydek. Zaczyna odczuwać stres, a jego oddech przyspiesza jeszcze bardziej. Składa delikatny pocałunek na wewnętrznej stronie uda chłopaka, a potem jeszcze tuż pod linią bokserek. Przygryza wargę tak mocno, że staje się biała i wstrzymuje oddech, jednym ruchem ściągając w dół czarną bieliznę. Gruby, czerwony kutas unosi się gwałtownie i opiera się na brzuchu. Brunet unosi wzrok i łapie kontakt wzrokowy z Louisem. Jego klatka piersiowa unosi się i opada, a włosy są roztrzepane.
Harry łapie dłońmi biodra chłopaka i pochyla się nad jego penisem. Przejeżdża językiem po jego boku, a z ust Louisa ucieka cichy jęk. Chłopak zasysa główkę, bawiąc się nią językiem. Szatyn jęczy cicho, kiedy Harry bierze więcej kutasa w usta, dochodząc do połowy. Wtedy zatrzymuje się i ssie z zapadniętymi policzkami. Ponownie unosi wzrok. Louis nadal na niego patrzy, jęcząc i oddychając głośno. Zielonooki przerywa kontakt wzrokowy i przymyka powieki, pochylając się niżej. Kiedy jego nos zderza się z podbrzuszem szatyna, zatrzymuje się na moment i w końcu zaczyna poprawnie obciągać chłopakowi, co chwilę wysuwając go i wsuwając do ust. Louis zaczyna głośno jęczeć, jego biodra wypychają się do góry, ale Harry przyszpila je mocno do kanapy. Mruczy cicho wokół jego długości i w końcu jedną dłonią obejmuje jego kutasa u podstawy, poruszając nią zatrważająco wolno, w porównaniu do ruchów jego głowy. W końcu Louis dochodzi z długim, głośnym jękiem, spuszczając się w ustach Harry’ego. Chłopak połyka wszystko i zakłada z powrotem bokserki szatynowi, chowając do nich jego miękkiego kutasa. Podnosi się na rękach i całuje szatyna mocno, wsuwając między jego rozchylone wargi język. Całują się przez chwilę, aż w końcu Louis odsuwa się.
- A ty? Nie chcesz dojść? – pyta, patrząc na niego. Znowu wygląda na kruchego.
- Mną się nie przejmuj, kochanie – Harry odpowiada z lekkim uśmiechem. Cóż, kłamie, bo widok dochodzącego chłopaka był najgorętszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział. Louis kiwa głową i oblizuje usta, patrząc gdzieś na tors zielonookiego.
- Możemy… możemy pójść do łóżka? Poleżeć?
- Tak, tak. Pewnie słońce – brunet wstaje z łóżka i unosi niebieskookiego jak pannę młodą. Idzie do sypialni, gdzie kładzie chłopaka na łóżko. Zdejmuje jego spodnie, a potem te należące do niego i kładzie się koło Louisa, przykrywając ich obu kołdrą.

- To było najlepsze obciąganie kiedykolwiek – szatyn szepcze przed zaśnięciem. Harry nie wymyka się do łazienki i nie obciąga sobie gorączkowo, wciskając do ust pięść, by zagłuszyć jęki. Zdecydowanie nie. 

Rozdział XII

Więc mam jednodniowe opóźnienie, ale to przez święta, mam nadzieję, że rozumiecie. Rozdział wyszedł długi, bo ma ponad 2200 słów, także chyba mi wybaczycie (nie macie wyboru, lmao).
No więc z okazji minionych świąt wielkanocnych chciałabym życzyć wam wszystkim zdrowia, szczęścia, pomyślności, dużo pienionszkuw, spełnienia marzeń, spotkania idoli, comming outu Larry'ego i wszystkiego czego tam sobie tylko chcecie.
W tym rozdziale pojawi się postać Mahogany Lox, możecie ją sobie wygooglować, jeśli chcecie ją sobie lepiej wyobrazić, to moje kochane słoneczko, 1/12 Magcon.
_____________________________________
- Och - Harry niepewnie przygryza wargę, po czym sięga do filiżanki elegancko odginając palec i upija łyk. To, że wychował się w domu dziecka nie znaczy, że nie ma manier. - Więc... 
- Um, Harry, jejku, nawet nie wiem od czego zacząć - Niall bezradnie przebiega dłońmi po swojej twarzy.
- To co powiem zabrzmi pewnie cholernie typowo, ale może od początku?
- Problem w tym, że nie mam już pojęcia, gdzie jest początek. Po prostu... Ani Louis, ani Zayn, ani Nick, ani Liam nie są tym, kim myślisz, że są.
- Słucham?
- Louis nie jest narzeczonym Zayna, Liam nigdy nie był z Nickiem, Zayn nigdy nie krzywdził Louisa...
- Słucham?! Skąd o tym wiesz?! - Harry krzyczy, a kilka osób siedzących przy sąsiednich stolikach obrzuca go zdenerwowanym spojrzeniem. Niall przedstawia tak przygnębiający widok, jakby zaraz miał zamiar się rozpłakać. Jego głos drży niekontrolowanie, a dłonie się pocą. Nie wie jak skończy się to, że postanowił być szczerym z Harrym, ale czuje, że robi dobrze.
- Bo ja... Nick... i Louis... Oni wszyscy się znają.
Brunet prycha. Przecież wie o tym doskonale.
- Nie w ten sposób, w jaki myślisz. Oni... oni są ze sobą blisko, mają powiązania, knują ze sobą. Spotykają się raz na dwa tygodnie, żeby wszystko omówić, złożyć raporty... - przygryza wargę unosząc wzrok ze swojej kawy, a z jego jasnych, niebieskich oczu bije szczerość.
- Przepraszam, że co kurwa? - Harry pluje lekko śliną, starając się mówić najmilej, jak potrafi w tamtej chwili. 
- ... Nancy była szantażowana, a ja nie mogę już dłużej milczeć - blondyn otwarcie płacze, słowa przemieniają się w szloch pod koniec zdania, kiedy chłopak niezdarnie sięga po serwetkę i wyciera kilka łez, które spłynęły po jego zarumienionych policzkach.
- Niall, spokojnie - chłopak mruczy uspokajającym tonem, gdyż czuje się głupio. Tak, jakby to on doprowadził do jego wybuchu. Nie rozumie nic z jego słów, ale czuje, że są one ważne. Dla Nialla i dla niego samego. Przesuwa krzesło, by być bliżej Irlandczyka i niepewnie kładzie rękę na jego ramieniu, a on przylega do jego torsu, mocząc jego koszulkę. Szlocha głośno, kiedy Harry układa niezręcznie dłonie na jego plecach, pocierając lekko. Dla niego Niall zawsze był po prostu znajomym Nicka. Nikim ważnym. A teraz wypłakuje sobie oczy na jego piersi. 
- Ja tak bardzo boję się, że oni jej coś zrobią - mówi, a jego głos jest lekko zagłuszony. - Szantażują ją, musi robić co oni jej każą, bo... bo inaczej zniszczą i ją i mnie, a ja ją kocham. Chcieliśmy wziąć ślub - zaciska dłonie na bawełnianym materiale koszulki Harry'ego, który czuje się co najmniej nieco głupio.
- Chciałeś wziąć ślub z kim?
- Z Nancy.
- Z Nancy z kawiarni naprzeciwko mojej pracy?
- Tak - szlocha cicho pociągając nosem.
- Och. Skąd ją znasz? 
- Bardziej ważne jest skąd ty ją znasz. 
- Noo... z kawiarni naprzeciwko mojej pracy.
- Nie - Niall odsuwa się, a w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jego twarz, Harry zauważa mokrą plamę. Blondyn przeciera knykciami oczy i pociąga nosem. - Ona tam pracuje z polecenia Nicka. On i Liam ją szantażują, bo ona wie o...
Przerywają mu wibracje. Harry sięga do kieszeni swoich spodni, wyjmuje telefon i odblokowuje go. Na  ekranie pokazuje się imię Louisa i jego zdjęcie z okularami na nosie, kiedy pochyla się nad książkami zaznaczając różowym markerem notatki, w grubym, dużym zeszycie. 
Brunet szybko klika na zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha. Niall obserwuje jego poczynania ze zmarszczonym czołem i zmartwionym wzrokiem. Wie, że już nie zdoła powiedzieć Harry'emu tego, co zamierzał. Co jest złe. Bardzo, bardzo złe. Jeśli zielonooki wyjdzie z tej kawiarni - Niall będzie musiał albo wymyślić jakieś fenomenalne kłamstwo, albo czym prędzej wyjechać do Mogadiszu*. Lub gdziekolwiek, czego nazwa brzmi dziwnie i nieznajomo. 
Tam przynajmniej Nick i Liam go nie dopadną.
Harry rozchyla usta, a jego oddech przyspiesza, gdy słucha słów szatyna.
- Dobrze, słońce, zaraz będę - mówi gorączkowo, po czym rozłącza się, zgarniając swoje rzeczy. Rzuca na stolik jakiś pomięty banknot, a Niall nawet nie ma siły, żeby go zatrzymywać. Wie, że to nic nie da.

***
Harry wbiega po schodach czując, że winda byłaby zbyt wolna. Kiedy w końcu znajduje się na swoim piętrze - widzi Louisa, siedzącego pod jego drzwiami i to jest jak deja vu. Tyle, że tym razem korytarz wypełnia cichy szloch, a ramiona chłopaka drżą lekko. Harry dopada do niego w trzech susach i szybko przyciąga do uścisku. Louis oplata go w talii swoimi rękami i chowa mokrą od płaczu twarz w zagłębieniu jego szyi. Zielonooki wtyka nos w jego miękkie, pachnące miętą włosy i wodzi dłońmi po jego okrytych szarą bluzą plecach, szepcząc do jego ucha.
- Cii, kochanie. Chodźmy do mnie, dobrze? - mówi przyciskając jego ciało mocniej, a chłopak tylko przełyka głośno ślinę i kiwa lekko głową, jednak nie porusza się. - Słońce, wiesz, że musisz wstać, prawda?
Louis nie odpowiada, więc Harry wzdycha cicho i zsuwa dłonie na jego uda, podnosząc go. Szybko odnajduje klucze w swojej kieszeni i otwiera mieszkanie wciąż trzymając szatyna rękach. Wchodzi do środka zatrzaskując za sobą drzwi, po czym delikatnie kładzie chłopaka na kanapie. Rozpina jego bluzę, przykrywa do kocem, pod który również wchodzi i ponownie przytula się do Louisa. Szatyn uspokoił się już nieco. Jego twarz nadal jest czerwona i mokra, ale z oczu nie lecą już łzy, chociaż jego warga drży niekontrolowanie, jakby zaraz miał znów się rozpłakać.
Harry przyciąga go na swoje kolana tak, że siada on na nim okrakiem i uczepia się jego koszulki jak imadła, oddychając nierówno przy jego karku. Brunet obejmuje go jeszcze silniej, pocierając delikatnie dół jego pleców.
- Kochanie, co się stało? - pyta najdelikatniejszym głosem, na jaki go stać.
- On... on przyszedł do domu pijany i... i przyszedł z nim też jego przyjaciel, Sam. I ja poszedłem do mojej sypialni, żeby zejść im z oczu, a oni ćpali w salonie - głośno pociąga nosem, a Harry składa drobny pocałunek na jego ramieniu. - A potem Zayn mnie zawołał i poszedłem do nich i Zayn wydawał się być wściekły, nie wiem dlaczego i zaczął coś mówić, a potem on... chciał mnie uderzyć, ale się uchyliłem i za drugim razem trafił mnie w brzuch i to strasznie zabolało i Sam zaczął się śmiać, a ja zacząłem płakać, ale Zayn był zamroczony przez te głupie narkotyki, więc popchnąłem go i wybiegłem.
Oddech Harry'ego przyspiesza gwałtownie, a złość płynie w jego żyłach, ale tak bardzo, jak chciałby pobić Zayna, tak wie, że nie może tego zrobić. Ze względu na Louisa, na nich. I na to, że Zayn jest od niego silniejszy, cóż.
I nikt nie może go winić za to, że zapomina o słowach Nialla, o swoim śnie. Liczy się tylko Louis cicho pociągający nosem w jego ramionach.
Kiedy chłopak już się uspokaja, Harry kładzie się na kanapie, układając go na swojej piersi i oglądają jakiś film z Tima Burtona z Heleną Bonham - Carter i Johnnym Deppem. Potem brunet przygotowuje na kolację zupę piernikową i jedzą ją, opatulając się miękkimi kocami, posyłając sobie nieśmiałe uśmiechy.
I jakoś koło dwudziestej pierwszej, kiedy Louis śmieje się uroczo i delikatnie ze słabego żartu zielonookiego, ktoś mocno wali do drzwi. Drzwi są porządne, grube i dębowe i Harry przez ułamek sekundy zastanawia się jak mocno będą bolały Zayna (oh, bo powiedzmy sobie szczerze, kto inny by to mógł być?) knykcie, ale potem rzuca on spojrzenie Louisowi, który wygląda na przestraszonego i skula się nawet bardziej na kanapie, na której siedzi.
Harry nie chce otwierać. Oh, na pewno tego nie zrobi. Może by zadzwonić na policję? To rozwiązałoby wszystkie problemy, ale musiałby uzyskać zgodę szatyna, a z tym mógłby być już mały problem.
Rozlegają się krzyki. Przytłumiony głos pijanego Zayna, a potem jeszcze jeden, grubszy i niższy. Coś o suce, dziwce i alfonsie. Trochę przekleństw i niewybrednych gróźb. Wow, cóż za uroczy i dobrze wychowani młodzi ludzie! Słownictwa nie powstydziłby się uzależniony od narkotyków, alkoholu i seksu gangster o pseudonimie Celownik, Młot, Mielonka, czy cokolwiek. Młot. To nawet pasuje do Zayna.
Warga Louisa znowu zaczyna drżeć, więc Harry dopada go i przytula, obcałowując całą jego twarz, aż w końcu jego pełne usta natrafiają na te bledsze i cieńsze i brunet czuje się, jakby czas stanął w miejscu. Cały hałas znika i są tylko oni i ta głupia, wygodna kanapa.
Harry przyciąga mniejszego mocniej do siebie, a szatyn układa jedną dłoń na jego szczęce. Żaden nie chce jęknąć, westchnąć, chociażby wypuścić powietrza, aby nie zepsuć tej chwili, jednak w końcu są zmuszeni oderwać się od siebie. Ich twarze nadal pozostają tak blisko, jak tylko to możliwe, usta przy ustach, nos przy nosie. Patrzą sobie w oczy, nie odzywając się, aż w końcu Louis wypuszcza z siebie cichy śmiech. Harry patrzy na niego oburzony, ale on tylko śmieje się głośniej, po czym składa jeszcze kilka drobnych pocałunków na ustach bruneta.
- Jestem w tobie zakochany.
Serce Harry'ego zatrzymuje się na chwilę, po czym zaczyna bić z zatrważającą prędkością. Oddech zamiera w gardle, a oczy robią się wielkie jak spodki, bo nie, to niemożliwe, żeby Louis był w nim zakochany.
Oh, oczywiście, że możliwe, całowaliście się kilka razy, ty idioto! - wysoki, wredny głosik wrzeszczy na niego w jego głowie, a potem dodaje jeszcze On jest przerażony twoim milczeniem, ocknij się, ty skończony głupku! Powiedz mu!.
Brunet drga lekko i jedyne co słyszy, to krzyki Zayna i jakiś kobiecy, szorstki, prawdopodobnie od palenia papierosów, głos i przepraszamprzepraszamprzepraszam Louisa, więc znowu przyciąga go do siebie i całuje, bo byłby kretynem, gdyby pozwolił mu jeszcze chwilę dłużej myśleć, że on go nie kocha. 
Pocałunek jest silny i długi.
To obietnica.

***
Następnego dnia Louis wraca do Zayna. Harry długo błaga go, by tego nie robił, ale on jest nieugięty. Całują się długo na pożegnanie, aż w końcu jeden idzie tłumaczyć swojemu narzeczonemu, że nie spędził nocy ze swoim sąsiadem, przytulając się z nim na kanapie, tylko spał u przyjaciółki ze studiów (pewna śmierć, pozostaje tylko mieć nadzieję, że Zayn będzie wystarczająco naćpany, by w to uwierzyć), a drugi kieruje się do pracy.
Harry idzie na przerwie do kawiarni, ale nie zastaje tam Nancy. Jej zmianę przejęła dziewczyna z wielkimi ustami i burzą rudych loków na głowie imieniem Mahogany, które wypisane jest różowymi literami, na ozdobionej błyszczącymi naklejkami plakietce. Kiedy Styles pyta, gdzie podziała się blondynka, ta odpowiada radosnym tonem, że zwolniła się, a ona zastępuje ją tymczasowo, gdyż jest córką właściciela kawiarni. Potem pyta, czy nie chciałby on przyjąć jej posady i cóż, to jest dosyć dziwna propozycja zważając, że w ogóle się nie znają. Ale okazuje się, że za zwykłe parzenie kawy i podawanie głupich babeczek do stolików płaci się więcej, niż za wypożyczanie wielkiej ilości pornoli (całe trzy funty więcej, no i mnóstwo darmowej herbaty, to jak interes życia!), więc kiedy Mahogany oświadcza radosnym tonem, że porozmawia ze swoim tatą na temat jego zatrudnienia, Harry tylko wzrusza ramionami, uśmiecha się lekko i zabiera swój styropianowy kubek z zieloną herbatą z maliną i marakują i cynamonową bułeczkę i wraca do wypożyczalni, by w spokoju zjeść swoje drugie śniadanie w dziale z komediami, grając w Subway Surfers i ignorując dzwoniącą komórkę, co, jak się później okazuje jest błędem, gdyż dzwonił Louis. Na szczęście nie stało się nic złego, ale usłyszenie jego delikatnego głosu byłoby miłym akcentem, wisienką na torcie jego jakże uroczej przerwy.
Kiedy Harry w końcu zauważa, że Tomlinson dzwonił, jest już po pracy i decyduje się znowu wrócić do kawiarni po jakieś drożdżówki na kolację. Oddzwania do szatyna, ale okazuje się, że chciał on tylko powiadomić go o tym, że nie został pobity, zgwałcony, wyszarpany za włosy tak mocno, że wypadałyby mu one garściami, zabity, sprzedany ludziom zajmującym się handlem ludźmi, wyrzucony z domu, czy cokolwiek innego, co byłoby w stanie Harry'emu przyjść do głowy. Trzeba mu przyznać, że ma bujną wyobraźnię.
W każdym bądź razie Zayn znowu się naćpał, a Sam wyszedł jeszcze poprzedniej nocy, jednak Louis musiał znieść kazanie jakiejś wyniosłej pani koło sześćdziesiątki, która skarżyła się na Malika i groziła policją. Widocznie to ją musiał słyszeć brunet ostatniej nocy.
Harry nie mógł powiedzieć, że nie byłby zadowolony, gdyby Zayn trafił do pierdla w trybie natychmiastowym. Albo chociaż w najbliższej przyszłości.
Zielonooki kończy rozmowę z Louisem, wpycha swój telefon komórkowy do tylnej kieszeni, po czym podchodzi do lady. Mahogany znowu wita go szerokim uśmiechem, ale już nie tak promiennym. Dziewczyna poprawia opaskę z uszami kotka, którą ma na głowie, przeczesuje włosy palcami i pyta się, czy już zdecydował się na podjęcie pracy. 
- Zostaniesz okrzyknięty baristą! - Mahogany krzyczy, a Harry nie może się nie uśmiechnąć. 
- Cóż za huczna nazwa, zważając na to, że będę jedynie obsługiwał automat do kawy.
- Ale mój automat do kawy - dziewczyna puszcza mu oczko, pstryka palcami i wskazuje na niego palcem wskazującym, po czym wybucha śmiechem i klaszcze w dłonie. - Cokolwiek to miało znaczyć! Więc po co przyszedłeś? - pyta uśmiechając się.
Harry oblizuje usta i spogląda w bok, na oszklone półki z ciastami i różnym pieczywem.
- Um, chciałbym wziąć na wynos dwa rogaliki z czekoladą, dwa średnie ciasta francuskie z dżemem jagodowym i dwa pączki oblane lukrem z... nadzieniem różanym? 
- Wow, zamierzasz to wszystko sam zjeść?! - Mahogany mówi podniesionym głosem, zakłada jednorazowe rękawiczki i wkłada to wszystko do papierowych toreb.
Harry płaci i posyła dziewczynie ostatnie sympatyczne spojrzenie, kiedy mówi ona Życzymy smacznego i zapraszamy ponownie do LOX!
Brunet jeszcze nie wie jak to zrobi, skoro Zayn jest w domu, ale ma zamiar spędzić ten wieczór z Louisem.
___________________________________________
* stolica Somalii