Rozdział V

Harry nie może sam zapłacić, bo chce oddać cały majątek Lou, zapominalska osobo!
Przepraszam, że tak późno, ale ostatni tydzień przed świętami miałam zawalony niemiłosiernie, a potem tata zabrał mi laptopa. Przepraszam jeszcze raz i spóźnione: Wesołych Świąt! c:
_____________________________________
Harry postanawia nie mówić nic Nickowi o tym, że zemdlał. Utwierdza się w tym, kiedy następnego ranka mężczyzna dzwoni do niego o piątej nad ranem i drze się na niego przez kilka minut po hiszpańsku. Harry cierpliwie czeka, aż w końcu tłumaczy mu, że pomylił numery. Ten mruczy ciche ,,sorry" i rozłącza się. Tak więc Nick jest zestresowany i Styles nie ma pojęcia dlaczego. Nie próbuje z nim porozmawiać, ani się z nim spotkać, bo cóż, normalni ludzie mają pracę i obowiązki i brunet też niedługo będzie je mieć i robi mu się z tego powodu niedobrze. Dlatego idzie porozmawiać z Louisem. 

***
Harry oficjalnie nienawidzi swojej pracy. Dochodzi do tego wniosku po godzinie stania za ladą i czucia się jak kompletny idiota. Pewnie wypożyczanie filmów nie powinno być jakoś specjalnie trudne albo męczące, albo wyzwalające w pracownikach negatywne emocje, ale Styles nie ma żadnego, nawet najmniejszego pojęcia co mówić tym ludziom, gdy pytają o jakiś ciekawy horror lub dobre porno. Dlatego postanawia zdać się na to, na czym polega najbardziej. Urok osobisty. Gdy do sklepu wchodzi kobieta - flirtuje. Gdy do sklepu wchodzi mężczyzna - lustruje go i odpowiednio do stylu ubierania się, fryzury i twarzy albo flirtuje, albo stara się być uprzejmy i rozbrajająco szczery. I ku jego zdziwieniu to działa.
Kiedy wraca do domu jest bardziej zmęczony, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Pada na łóżko twarzą do dołu i żałuje tego natychmiast po zetknięciu się jego nosa z jakąś zagubioną filiżanką. Wstaje, zgarnia ją i jęcząc idzie powłóczając nogami do kuchni. Wrzuca ją do zlewu i wraca do sypialni. Kładzie się do łóżka nie zaprzątając sobie głowy czymś tak przyziemnym, jak przebieranie się w piżamę.

***
- Harry obudź się - słyszy półszept i ktoś lub coś gwałtownie potrząsa jego ramię.
- Nie - mruczy niewyraźnie, ale dosyć głośno, przeciągając samogłoski. - Zostaw mnie w spokoju kimkolwiek jesteś.
- Tu Nick, głupcze. Wstawaj idziesz ze mną - mówi głos, a natrętna dłoń nie przestaje potrząsać ramieniem.
- Spadaj, nigdzie nie idę - nadal nie otwiera oczu wzdychając głośno.
- Idziesz, wstawaj - odpowiada hardym głosem mężczyzna ciągnąc za kołdrę.
- Nie. Która w ogóle jest godzina?
Nick otwiera usta, ale Harry mu przerywa.
- Nie odpowiadaj. Która by nie była, jest zbyt późna. Więc albo wyjdziesz, albo położysz się koło mnie i też zaśniesz.
- Jest dwudziesta pierwsza, idioto.
Styles natychmiastowo otwiera oczy.
- Och.
- Więc zgaduję, że dzisiaj był twój pierwszy dzień w pracy.
- Ta.
- Jak poszło?
- Jest dwudziesta pierwsza, a ja śpię. Jak myślisz?
- Och.
- Tak.
- Więc nie pójdziesz ze mną na imprezę?
- Nie.
- Czuj się zmuszony.

***
Harry'emu chce się wymiotować i płakać jednocześnie, a nie miał tak odkąd jego kolega w szkole średniej wsadził jego głowę do muszli klozetowej, za bycie homoseksualistą, więc wyciąga z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki notesik i zapisuje datę, a obok odpowiednią notatkę. Odchyla głowę przymykając oczy i głośno wzdycha. Nick namawiając go, żeby jednak zgodził się z nim iść, użył słów ,,będzie fajnie". Natomiast wchodząc do budynku powiedział ,,zapomniałem wspomnieć, że Liam też tu będzie". A to dla Harry'ego kłóciło się ze sobą bardziej, niż najbardziej. Poczuł się oszukany. Grimmy zniknął gdzieś z Paynem już dawno i chłopak miał całkiem uzasadnione podejrzenia na temat tego, co mogą robić w tej chwili. I z tego powodu wszystkie te wymyślne przekąski - cudawianki podchodziły mu do gardła. To był jakiś jebany oficjalny bankiet z wpływowymi mężczyznami w garniturach i kobietami w sukienkach od Coco Channel, a oni po prostu poszli się pieprzyć. I wyglądało na to, że tylko on to zauważył, co było podwójnie przykre. Zdecydował się wyjść godzinę później, gdy granie w Temple Run zaczęło wychodzić mu już uszami, a jakaś kobieta w czerwonej, zbyt obcisłej sukience zaczęła się na niego dziwnie patrzeć, co przyprawiło go o ciarki. Postanowił przed wyjściem wstąpić do łazienki. Doskonale wiedział, że to zły pomysł i doskonale wiedział, że prawdopodobieństwo, że to właśnie tam zniknęli Liam i Nick jest wysokie, ale mózg szeptał ,,nie", a pęcherz krzyczał ,,tak". A krzyk z reguły zagłusza szept. Nie ważne, że szeptać może profesor filozofii, a krzyczeć menel spod spożywczego.
Tak więc Harry z pewną dozą zawahania uchyla drzwi i automatycznie wpada na śmiejących się Nicka i Liama. Oczy tego pierwszego rozszerzają się ze zdziwienia, ale nie przestają być uśmiechnięte i chłopakowi jeszcze bardziej chce się płakać i wymiotować. Obaj mężczyźni są potargani - ich nieco przyklapnięte quiffy są w nieładzie, a policzki są zaróżowione i w oczach Stylesa zbierają się łzy. Zagryza wargę tak mocno, że staje się biała i szybko wybiega z budynku. Nie obchodzi go, czy Nick za nim biegnie, czy nie. Chce tylko jak najszybciej wrócić do łóżka.

***
- Harry, posłuchaj mnie.
- Wypieprzaj, jestem w pracy - odpowiada Harry lekceważącym tonem i brzmi to prawie tak, jakby Nick go nie obchodził, więc jest z siebie dumny. Podchodzi do jakiejś kobiety, która trzyma w rękach płytę. Mówi jej, że widział ten film i naprawdę warto go obejrzeć, co jest ewidentnym kłamstwem, ale ostatnio widział go na Filmweb i miał dziewięć gwiazdek, a to wydaje się być wystarczającym powodem, by go polecić.
- Wyjdę, kiedy mnie wysłuchasz.
- To możesz sobie już przygotować materac i śpiwór - odpowiada wracając za ladę. Upija łyk herbaty żurawinowej i pochyla się nad książką udając, że czyta, chociaż litery tak naprawdę zlewają się w jedno. - Miłego umierania w alejce z kryminałami.
- Czemu akurat tam?
- Bo jest najszersza - odpowiada wzruszając ramionami.
Przez kolejne kilka dni Nick przychodzi do niego do pracy, a potem nachodzi go również w domu nie dając za wygraną. Cały czas powtarza to samo, ale Harry nie chce go słuchać. W końcu pewnego dnia, może dwa tygodnie po niefortunnej imprezie Grimshaw przychodzi do wypożyczalni (której nazwy lepiej przy zielonookim nie wypowiadać, chociaż on sam szczerze mówiąc nie wie, czemu jeszcze się nie zwolnił, skoro zatrudnił się tam tylko dla Nicka) wyglądając na przybitego. Harry ignoruje go wyniośle przeglądając jakieś czasopismo.
- Zerwałem z nim - słyszy i natychmiast przestaje kartkować.
- Nie wierzę ci - mówi ochrypłym głosem, nie podnosząc wzroku. - Nie mogłeś z nim zerwać. Doskonale o tym wiem.
- Ale to prawda.
Harry przygryza wargę mocno zaciskając powieki.
- Nie wierzę ci.
Nick łapie go mocno za brodę i przyciąga jego twarz do góry. Ich nosy dzielą milimetry. Oboje patrzą sobie w oczy. Chłopak z hardością, mężczyzna z pewnego rodzaju delikatnością i czymś, co wygląda jak skrucha i może odrobinę ból. Ale widzi również coś, co jest dziwne, inne, trochę dzikie i właśnie to nie pozwala Stylesowi wierzyć Grimshawowi do końca.
- Mówię prawdę.
Odrywają się od siebie, gdy słyszą głośne chrząkanie, gdzieś nieco po lewej i Harry zamyka oczy ciężko wzdychając, bo zna to chrząkanie. 
- Wracaj do pracy, Nick. Zobaczymy się w domu - mówi głosem wypranym z emocji i mentalnie przygotowuje się na wykład od swojego szefa.

***
- Dlaczego to zrobiłeś? - pyta chłopak dmuchając w swój napar z mięty. 
- Bo kocham cię bardziej, niż jego.
- Nie. Chcę poznać prawdziwy powód.
- To jest prawdziwy powód.
- Nie, nie jest.
- Jest.
- Nie jest.
- Jest.
- Nie jest.
- Jest.
- Nick!
- Tęskniłem za tobą, okay?! Tęskniłem cholernie, a ty w ogóle się do mnie nie odzywałeś. Pokłóciliśmy się z Liamem o ciebie. Powiedziałem mu, że się na mnie obraziłeś, że jesteś dla mnie ważny. A on zrobił się okropnie zazdrosny, posprzeczaliśmy się o to. Powiedziałem mu, że może powinniśmy zerwać, skoro nie rozumiemy się nawzajem. On powiedział ,,dobra" i ja wyszedłem. Nie jesteśmy już razem.
- To była zwykła kłótnia - prycha Harry. - Nic takiego. Założę się, że niedługo się pogodzicie. Zbyt bardzo wygodnie jest wam razem, zbyt wiele mu zawdzięczasz.
- Więc do mnie nie wrócisz?
- Czemu miałbym?
- Dotychczas...
- Dotychczas nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo głupi byłem, Nick, akceptując to wszystko, to, że jesteś jednocześnie z Liamem i ze mną.
- Więc...
- Muszę to przemyśleć.
Mężczyzna tylko kiwa głową ponuro i wychodzi, a Harry marszczy nos, wzrusza ramionami, śmieje się do siebie i idzie odwiedzić Louisa.
- Idziesz ze mną na imprezę - krzyczy od progu, nawet jeszcze nie wiedząc gdzie jest Tomlinson i czy jest sam. Dawno nie widział Zayna, a przecież czasem musiał zostawać w domu, by być ze swoim narzeczonym. 
- Dlaczego? Coś się stało? - pyta szatyn patrząc na niego znad swoich okularów i odkłada książkę na stolik. Tak jak przypuszczał Harry siedzi w salonie, z ciepłymi skarpetkami na stopach i pije herbatę relaksując się.
- Tak.
- Powiesz mi co?
- Nie, ale mam poważny życiowy dylemat.
- Więc zamierzasz się upić?
- No dokładnie.
- Skoro tego właśnie pragniesz - wzdycha ciężko Louis, po czym wyplątuje się z koca i idzie do łazienki wziąć prysznic ciężko powłóczając nogami. Harry uśmiecha się lekko po czym siada na jego miejscu sięgając po pilot.

***
Styles śmieje się niewyraźnie opierając się ciężko na ramieniu niebieskookiego, co wygląda dziwnie, bo starszy chłopak jest od niego niższy o głowę. Nikt nie wie z czego się śmieje, ale nikogo to nie dziwi, bo są w końcu w klubie, a tu każdy jest naćpany, pijany, spocony i napalony.
Harry i Louis są już po kilku shotach, dwóch kieliszkach wódki i przynajmniej pięciu lampkach niezidentyfikowanej cieczy, więc nie zachowują się zbyt trzeźwo. Są prawdopodobnie najbardziej upici w swoim życiu, ale kto by się tym przejmował, skoro ta kanapa ma taki śmieszny kształt, a to krzesło jest takie dziwne, a język plącze się tak, że trudno sklecić zdanie i to jest zabawne i w tym pomieszczeniu jest duszno i po wypiciu alkoholu przyjemne ciepło rozlało się w ich ciałach, a w głowie szumi, a jutro to szumienie zmieni się w przytłaczające dudnienie, ale, naprawdę, nikogo to w tej chwili nie obchodzi.
Nie wiedzą dokładnie kiedy odeszli od baru wchodząc na parkiet albo kiedy zaczęli tańczyć, co właściwie polegało na potykaniu się o powietrze i ocieraniu się o siebie, i wykonywaniu dziwacznych gestów, ale po przypadkowym uderzeniu jakiegoś mężczyzny, którego nikt nie chciałby spotkać w ciemnej uliczce zostają wyrzuceni z klubu. Nie mają pojęcia jak dotarli do domu, ani dlaczego znaleźli się w jednym mieszkaniu, ale kiedy już znajdują się w jednej sypialni bez większego namysłu, zresztą myślenie w tym wypadku realnie bolało, rozbierają się do bokserek i kładą do jednego łóżka zasypiając niemalże od razu po tym, jak ich głowa dotyka poduszki.
Budzi ich głośne trzaśnięcie drzwiami. Tak głośne, że wstrząsa całym piętrem apartamentowca i na pewno je słychać na wyższych i niższych kondygnacjach.

Rozdział IV

______________________________________________________
- Musisz znaleźć pracę.
- Co? - Harry krztusi się herbatą.
- Harry...
- Przepraszam. Powtórz.
- Mu...
- Nie - przerywa mu. - Nie chcę słyszeć tego drugi raz. Skąd taki idiotyczny pomysł? Niech zgadnę - mówi, po czym udaje zastanowienie. - Myślałeś.
- Tak. 
- Dawaj argumenty - chłopak cmoka z niezadowoleniem, ale wie, że prędzej czy później będzie musiał go wysłuchać.
- Nie nudzi ci się samemu w domu?
- Może trochę, ale jeśli ty też rzucisz pracę na pewno nie będzie nudno - na jego twarzy pojawia się uśmiech, który blednie, gdy Harry widzi poważną minę Nicka.
- Przecież wiesz, że nie będę cię mógł utrzymywać w nieskończoność.
- Jeśli zerwiesz z...
- Wiesz, że to niemożliwe.
- Dlaczego?! - krzyczy.
- Chcesz się znowu o to kłócić?!
- Tak!
Mężczyzna zgarnia swoją marynarkę i wychodzi trzaskając drzwiami.

***
- Zdobyłem pracę - mówi Harry ponurym głosem i z na w pół przymkniętymi powiekami stając przed siedzącym za biurkiem Nickiem. 
- Naprawdę? - rozpromienia się mężczyzna.
- Ta.
- Gdzie?
- W wypożyczalni filmów.
- Oh. To gratulacje.
- Nom.
Zapada nieprzyjemna cisza.

***
Harry czuje, jak ktoś kładzie się obok niego na łóżku i delikatnie obejmuje w talii. Odwraca głowę i o mało co nie zderza się twarzą z Grimmym.
- Cześć - mówi lekko drżącym głosem i uporczywie stara się nie zezować na ich prawie stykające się nosy.
- Przepraszam - mówi mężczyzna oblizując usta i atmosfera w sypialni staje się nieco bardziej gorąca.
- Ja... - waha się zielonooki patrząc na jego czerwone wargi oddychając głośno. - Przyjmuję przeprosiny. 
To jest to, czego Nick potrzebuje. Łapie swojego chłopaka za tył głowy szarpiąc przy tym lekko za jego włosy i przyciąga do pocałunku. Ich usta się zderzają i Harry wpycha swój język do gardła mężczyzny. Wyjmuje koszulę z jego spodni i cała senność znika. 

***
- Powinienem się na ciebie obrazić - mówi Louis wysuwając do przodu dolną wargę i Harry głośno przełyka ślinę.
- Za co? - pyta siadając koło chłopaka, którego zabandażowana noga leży prosto na stoliku, który znowu jest pełen książek.
- Obiecałeś mi, że będziesz się mną opiekował, a w ogóle do mnie nie przyszedłeś. Nudziło mi się trochę. Jesteś fatalny w spełnianiu tego, co obiecasz wiesz?
- Och, ja... Przepraszam, ale miałem ważną rzecz do zrobienia.
- Ważniejszą niż ja? - Louis stara się udawać oburzonego, ale nie bardzo mu to wychodzi, z powodu lekkiego uśmiechu, który chcąc nie chcąc pojawił się na jego twarzy.
- Oczywiście, że nie - śmieje się chłopak. - Ja po prostu musiałem poszukać pracy i ją znalazłem. Nie wiem skąd bierze się problem bezrobocia. Ja swoją robotę znalazłem w trzy dni, to nie było nic trudnego.
- Jesteś wredny. Wybrałeś pracę, zamiast mnie. Czuję się niedoceniony. 
- Ej, nie myśl tak - kąciki ust Harry'ego wędrują do dołu, oczy robią się większe niż wielkie, a szatyn się śmieje. - Musiałem to zrobić.
- No nie wiem - Louis odwraca z wyższością głowę. - Odnoszę wrażenie, że ta praca to tylko wymówka, żeby ode mnie uciec.
Harry zamyka jego malutkie dłonie w swoich i trzepocze rzęsami.
- Powiedz mi, co mam zrobić, byś mi uwierzył - udaje wzruszenie.
- Kup mi fortepian - odpowiada prosto z mostu szatyn.
- Ile on kosztuje?
- Jakieś czterdzieści tysięcy.
- Zaraz sprawdzę w portfelu, czy tyle mam, moment - mówi sięgając do tylnej kieszeni, a niebieskooki się śmieje. - Umiesz grać na fortepianie? - pyta chwilę potem poważniej.
- Tak. Całkiem dobrze szczerze mówiąc.
- Zagrasz coś kiedyś dla mnie?
- Jeśli namówię Zayna, żeby mi kupił chociażby pianino, to może...

***
- Nick. Ten fortepian, który stoi w salonie, wiesz który...
- Jaki fortepian, co ty gadasz?
- No w tym pałacyku, dworku, czymkolwiek to jest.
- Tym odziedziczonym, tak?
- Dokładnie.
- Więc co z nim?
- Masz go dostarczyć do aktualnego mieszkania Louisa.
- Dlaczego?
- Po prostu.

***
- Harry, patrz! - krzyczy entuzjastycznie Louis, gdy chłopak wchodzi do jego mieszkania dzień później.
- Patrzę - odpowiada zielonooki spokojnym głosem. Wchodzi do salonu i widzi uśmiechniętego od ucha do ucha szatyna, który wskazuje na stojący w pokoju instrument. Harry uśmiecha się na ten widok.
- Namówiłeś Zayna, żeby kupił ci fortepian? - pyta podchodząc bliżej, ale reakcja chłopaka jest dziwna. Marszczy on brwi i przygryza wargę spuszczając wzrok na podłogę.
- Nie.
- Więc kto to zrobił?
- Ja... nie wiem. Ale to mój stary fortepian. Wiesz... z mojego starego domu.
- Nie rozumiem.
- Cóż, ja... Nie mieszkam już w moim domu, bo go straciłem.
- Uhm.
- I teraz mieszka tam ktoś inny.
- Uhm.
- I tak jakby tylko ta osoba mogła sprawić, że on tu trafił.
- Nadal nie rozumiem - mówi Harry marszcząc brwi i gratulując sobie w duchu umiejętności aktorskich.
- Powiedziałeś uhm! - krzyczy z lekkim, nie do końca szczerym, śmiechem, po czym siada na kanapie i odgarnia grzywkę z oczu. - Siadaj - rozkazuje, ale nie czeka, aż chłopak wykona polecenie. - No więc... um. Ugh - przygryza wargę i myśli przez minutę. - Więc niedawno zginęła moja ciocia. Powiedzmy. Tak naprawdę byłem adoptowany, ale to już nie jest ważne. W każdym razie ona nie była już najmłodsza, ale trzymała się świetnie. Pewnego dnia po prostu się zabiła. W wypadku samochodowym. Cały majątek, a pewnie domyślasz się, że głodem nie przymieraliśmy, odziedziczył mężczyzna, który jest jej siostrzeńcem, czy kimś tam, bo ciocia nie miała ochoty napisać testamentu. I teraz ten facet, Harold, czy jak mu tam, w każdym razie ma jakieś głupie imię, dał mi mój fortepian. Cóż. Swój fortepian - przerywa na chwilę spoglądając na swoje splecione na podołku dłonie. - Tylko skąd wiedział?
Harry milczy i stara się nie wyglądać na bardzo winnego.
- No nic! - Louis klaszcze w dłonie po kilku minutach milczenia. - Nie chcę od niego nic więcej, ale mam fortepian, więc powinienem ci coś zagrać, tak myślę. Chodź - mówi wstając, po czym podchodzi do instrumentu przy pomocy kul i siada na długim stołku. Delikatnie układa dłonie na klawiaturze i kilka razy naciska na klawisze. Styles nieśmiało siada koło niego.
- Więc co chcesz, żebym zagrał?
- Nie wiem. Coś smutnego, proszę?
Louis kiwa powoli głową i zastanawia się chwilę. W końcu w pokoju rozlegają się pierwsze nuty Skinny Love  Birdy i Harry uśmiecha się.
- Come on, skinny love, just last the year
Pour a little salt, we were never here
My, my, my, my, my, my, my, my, my
Staring at the sink of blood and crushed veneer.
Harry, cóż, dusi się powietrzem i nie może oddychać przez kilkanaście sekund, bo głos Louisa jest czysty i delikatny, i cholernie piękny, i Harry robi się czerwony, naprawdę czerwony, ale go to nie obchodzi, bo głos Louisa jest idealny i cholera, pewnie dziwne by to było, gdyby zaczął go nagrywać, ale pewnie nawet nie utrzymałby w rękach telefonu, i teraz jego myśli to tylko oddychajoddychajoddychaj, ale Louis śpiewa dalej i istnieje prawdopodobieństwo, że Harry zaraz dostanie prawdziwego ataku epilepsji, więc lepiej, żeby Tomlinson przestał śpiewać, ale, cholera, zielonooki tego nie chce i ma w tym momencie pieprzony dylemat, ale Louis to zauważa i jego myśli zmieniają się z oddychaj na okurwaojapierdolęonie, i głowa go zaczyna boleć, i to wszystko jest popieprzone, ale obraz rozmazuje mu się przed oczami i czuje, że nie jest w stanie dłużej siedzieć, mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a głowa robi się taaaka ciężka i fortepian zaczyna się zbliżać w zastraszającym tempie, a Louis coś mówi zaniepokojonym głosem i to jest dziwne, czy to jest szpital?
- Obudził się.
Harry patrzy na szatyna i stojącego obok niego lekarza spod na wpół przymkniętych powiek, jakby się tego spodziewał.
- Serio Louis? Nie mogłeś po prostu chlusnąć na mnie zimną wodą?
- Przestraszyłem się okay? - mówi chłopak z lekkim uśmiechem unosząc dłonie w obronnym geście i cofając się o krok. - Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, myślałem, że jesteś pod wpływem narkotyków, albo coś. Jak się czujesz?
- Słabo?
- Zjedz czekoladę - mówi mu podając tabliczkę.
- Dlaczego? 
- Doktor mówił, że powinieneś ją zjeść.
- Tak - odzywa się zmęczonym głosem lekarz. - Przeprowadziliśmy kilka badań, wydaje się, że jest w porządku, ale muszę ci zadać jeszcze kilka pytań.
Harry nie wydaje się być zadowolony z tego powodu. Jeszcze bardziej nie podoba mu się fakt, że Louis wygląda, jakby też szykował się do przepytywania. I Styles się nie myli.
- Czemu zemdlałeś? - pyta chłopak od razu po tym, jak wchodzą do jego mieszkania, po powrocie ze szpitala, i zdejmują kurtki i buty.
- Nie mam pojęcia - odpowiada z westchnięciem. - Możemy po prostu dokończyć to, co przerwaliśmy?
Znów zasiada przed fortepianem i Louis ponownie siada koło niego, nie zadając więcej pytań, bo domyśla się, że nie dostanie szczerej odpowiedzi.
And now all your love is wasted
Then who the hell was I?
'Cause now I'm breaking at the bridges
And at the end of all your lies.

Rozdział III

Hej! Więc tak. Rozdział jest krótki, przepraszam, ale kompletnie nie miałam weny. To ff będzie też publikowane tutaj, więc jeśli ktoś woli czytać na Tumblrze, to ma taką okazję, tylko miło by mi było, gdybyście o tym napisały w komentarzu i dawały serduszka tam. Poza tym zaczęłam pisać mini story. Pierwszą część macie tutaj. Zaplanowałam, że to ff będzie miało mniej - więcej 10 rozdziałów, ale może wyjść mniej, a może więcej, zobaczymy.
Miłego czytania. xx
_______________________________________
Od tamtej rozmowy mijają dwa dni i Harry ma już serdecznie dość ciągłych telefonów i esemesów od Nicka. Tęskni za nim, nawet bardzo, ale ma przeczucie, że jeśli przetrzyma go jeszcze troszkę dobrze na tym wyjdzie. Nick złamuje się dnia piątego. Przychodzi pod nowy dom Harry'ego, za który sam płaci i dzwoni dzwonkiem. Kiedy chłopak otwiera drzwi stwierdzając, że czas już minął, ten nie tracąc czasu przyciąga go do siebie jego twarz ujmując w dłonie i całuje długo i głęboko.
- Przepraszam cię - szepce nadal go nie puszczając. Po minucie lub dwóch odsuwa się sięgając do prawej kieszeni. Wyciąga ciemne, prostokątne pudełko i wręcza Harry'emu, który uśmiecha się lekko zarumieniony. Na poduszeczce leży czarny, matowy zegarek. Pomiędzy białymi, tykającymi wskazówkami znajduje się napis Rolex i zielonooki uśmiecha się szerzej. 

***
Drugi raz widzi Louisa w sklepie z płytami. Obserwuje go zza półki i patrzy, jak wybiera on sobie płytę The Kooks, po czym idzie do kasy i płaci za nią. Jego czy znowu są pozbawione emocji, a Harry czuje, jak w pokoju robi się zimniej.
Trzeci raz widzi Louisa w księgarni. Dziwi się, że chłopak chodzi do zwykłych sklepów, jak przeciętny Londyńczyk. Patrzy, jak wybiera on trzy książki i płaci za nie dokupując jeszcze papier do pakowania prezentów. Nadal jest przerażająco pusty.
Tej nocy słyszy ohydny odgłos uderzania ramy łóżka w ścianę. Przekręca się i próbuje zasnąć, ale ma wrażenie, że mu się to nie uda. Naprawdę. Za tę kasę, którą Nick płaci za to mieszkanie nie powinny dochodzić do jego domu takie dźwięki.
Zayna poznaje jakiś tydzień potem. Dotąd nie wymyślił planu, który pozwoliłby mu na częstsze spędzanie czasu z Louisem, ale stwierdza, że siedzenie w domu w niczym mu nie pomoże, więc po prostu idzie pod drzwi niedawno poznanego chłopaka ze szklanką w ręce.
- Hej - uśmiecha się. - Mógłbym pożyczyć od ciebie szklankę cukru? - pyta i teraz zdaje sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi. Kiedy powie o tym Nickowi na pewno go wyśmieje i będzie mu to wypominał do końca życia.
- Tak, jasne - uśmiecha się szatyn nieco smutno, po czym odsuwa się, by wpuścić Harry'ego do środka. Zielonooki ma deja vu, dopóki nie dostrzega rozłożonego na kanapie ciemnowłosego chłopaka ze zdjęcia.
- Hej - mówi do niego nieśmiało, a Mulat podnosi się na dźwięk jego głosu. Harry na moment zapomina jak się oddycha, bo ma wrażenie, że znajduje się w domu, w którym mieszkają dwie najpiękniejsze osoby na Ziemi. To zdjęcie nie oddawało nawet jednej dziesiątej tego, jak było naprawdę. Cholera, mógł sobie wziąć to zdjęcie, bo to nie była fotografia zwykłych ludzi.
- Cześć - uśmiecha się podając mu rękę, a jego uścisk jest silny. Ma też piękny głos. Nie tak piękny, jak Louis, ale jemu trudno dorównać. - Jestem Zayn Malik - mówi tonem, który miał chyba zasugerować chłopakowi, że jego nazwisko coś znaczy albo chociaż powinno znaczyć. Cóż, nie jest tak. - A ty?
- Harry S - Cox - przeklina siebie w duchu i ma ochotę schować się przed oceniającym, podejrzliwym wzrokiem Mulata.
- Mieszkasz wyżej, tak? Słyszałem, że Millera zgarnęła policja, jakiś czas temu.
- Słyszałeś?
- Tak. Nieczęsto bywam w domu.
- Czemu? - pyta Styles, ale wystarczy mu obrzucenie wzrokiem stolika, który teraz nie jest pełen książek, ale zamiast nich stoi na nim popielniczka z jointem, żeby domyślić się co to za sprawy. Nie ma co do tego pewności i to pewnie całkiem ostre zarzuty, ale chłopak jest z natury podejrzliwy i czasami ma nieco zbyt wybujałą wyobraźnię.
- Och... Mam często różne sprawy do załatwiania.
- Uhm - kiwa się na swoich stopach trwając w niezręcznej ciszy, która nie trwa długo, bo po chwili słyszy dźwięk szkła rozbijającego się o podłogę, głośny huk i soczyste kurwa dochodzące wyraźnie z kuchni. Biegnie tam razem z Zaynem i widzi skręcającego się z bólu Louisa tuż obok rozbitego kieliszka. Chłopak trzyma się za nogę i jest dla Harry'ego jasne, że spadł z krzesła łamiąc ją. Jest dla niego jasne również czyja to wina. Tylko mu mogło się to przydarzyć.

***
- Zraniłem go Nick - jęczy zielonooki.
- Nie zraniłeś - mruczy delikatnie mężczyzna bawiąc się loczkami młodszego, który leży na jego brzuchu, przez co głos chłopaka wysyła przyjemne wibracje do jego ciała.
- Zraniłem. Widziałem, jak go bolało. On cierpiał Grimmy. Przeze mnie. I wkurwiłem Zayna. On wyglądał przerażająco, jego oczy stały się czarne, serio.
- Ale przeprosiłeś.
- Ja się tam prawie rozpłakałem, ale mimo to nie sądzę, by to w jakikolwiek sposób poprawiło moją żałosną sytuację.
- Przecież to nie przez ciebie.
- Ale czuję się, jakby tak było.
- Nic mu nie będzie.
- Powiedz to karetce, która go zabrała! - krzyczy chłopak zrozpaczonym głosem. - Oni mnie nienawidzą.
- Nie dramatyzuj.

***
- Hej Nick! - mówi Liam wesołym tonem składając soczysty pocałunek na policzku mężczyzny. Harry odwraca głowę czując obrzydzenie i w dalszym ciągu kręci się na obrotowym krześle, co sprawia, że robi mu się jeszcze bardziej niedobrze, ale nie przejmuje się tym, robiąc to coraz szybciej i szybciej. Wie, że pewnie teraz posyłają mu oni wszystkowiedzące spojrzenia. Nie obchodzi go to. 
- Czy on musi to robić? - pyta potem, kiedy Payne wychodzi.
- To mój chłopak, słońce. To byłoby dziwne, gdyby tego nie robił.
- Super, ale niech nie robi tego przy mnie.

***
Harry przełyka wielką gulę w gardle i delikatnie puka do drzwi. Czuje ulgę, gdy widzi, że w pokoju nie ma nikogo oprócz Louisa.
- Cześć - mówi i stara się, by jego głos jak najlepiej wyrażał skruszenie.
- Hej - odpowiada chłopak i lekko poprawia się na poduszkach uśmiechając się. To ten uśmiech ze zmarszczkami wokół oczu, to dobrze. - Wejdź - prosi go, widząc jego niepewność.
- Ja... przyniosłem pomarańcze.
- Dobrze, dziękuję. Połóż je na stoliku.
- Um... Nie byłem pewny, czy mogę przychodzić, ale... Cóż, chciałem cię jeszcze raz przeprosić, nie sądzę, żeby tamte...
- Och daj spokój - przerywa mu stanowczo. - To nie twoja wina, to ja wyjątkowo popisałem się swoją niezdarnością. Nie przepraszaj, naprawdę nie ma za co - poszerza uśmiech wskazując zielonookiemu miejsce. - Cieszę się, że mnie odwiedziłeś. Do tej pory cały czas sterczał tu Zayn i szczerze powiedziawszy miałem go już serdecznie dość.
- Boli cię wciąż?
- Odrobinkę, jak poruszam nogą, ale to nic. Złamanie nie jest skomplikowane, jutro wracam do domu.
- Naprawdę? To chyba dobrze, prawda?
- Tak - śmieje się. - Ale dla mnie to i tak wieczność. Tu jest strasznie nudno, wiesz? Zayn pomyślał o tym, żeby przynieść mi laptopa, a nie o tym, żeby wziąć książki. Zachowuje się tak, jakby mnie zupełnie nie znał - wzdycha ciężko.
- Um... Mogę ci przynieść kilka, jeśli chcesz.
- Nie, nie trzeba. Do jutro wytrzymam. Ale w ramach tego, że musisz mi jakoś zadośćuczynić to, co mi zrobiłeś masz się mną opiekować dopóki nie zdejmą mi gipsu - mówi groźnie, ale jego oczy śmieją się i Harry zastanawia się czym jest to spowodowane.
- Okay, nie ma sprawy - odpowiada z uśmiechem. - Pozwolisz, że zacznę od zaraz.
- Dobra. Więc proszę mi poprawić poduszkę - mówi, co zielonooki od razu wykonuje. - Teraz obierz mi pomarańczę i podziel na cząstki.
Harry robi wszystko, o co go Louis poprosi, a potem rozmawiają, rozmawiają i w końcu pielęgniarka wygania bruneta i Nick jest wkurzony, bo nie mógł się do niego dodzwonić, ale to wszystko jest nieważne, bo spędził miłe popołudnie i jest szczęśliwy.
Następnego dnia odbiera go ze szpitala, bo Zayn nie może tego zrobić i zawozi do jego domu samochodem Nicka. Pomaga mu się ułożyć na kanapie, przynosi niezliczoną ilość poduszek i gotuje spaghetti carbonara na obiad. Jedzą makaron oglądając jakieś filmy na DVD i to wszystko jest takie naturalne, jakby robili to od wieków. Potem Harry zmywa naczynia i wcale nie czuje się dziwnie pod  wwiercającym się w jego brzuch wzrokiem Louisa. Robi chłopakowi kolację w postaci kanapek z nutellą i oglądają jeszcze jeden lub dwa filmy komentując je głośno i nabijając się z bohaterów. Styles wraca do siebie późno w nocy, zanosząc przedtem szatyna do łóżka, pomagając mu ułożyć się wygodnie i stawiając na szafce nocnej szklankę wody.
- Nie sądzisz, że twoja pomoc powinna działać dwadzieścia cztery godziny na dobę? - pyta Tomlinson przymykając lekko oczy z uśmiechem.
- Nie sądzę, by mojemu chłopakowi się to spodobało - odpowiada Harry gładko. Zgasza światło i wychodzi z mieszkania swojego nowego przyjaciela.

Rozdział II

Okay. Od teraz rozdziały będą pojawiać się co 1 - 2 tygodnie, więc w miarę regularnie, bo skończyłam pisać DA, do którego link jest w zakładkach, gdyby ktoś chciał. W między czasie pewnie będę pisała oneshoty, które będą publikowane na Tumblrze, do którego też linka możecie znaleźć w zakładkach.
Rozdział wyszedł niezbyt długi, przepraszam, ale musiałam coś opublikować (zalatuje mi w nim trochę Witkowskim, ale może nikt z was nie czytał jego cudownych, przeidealnych książek (nie wchodźcie w grafikę proszę)).
Miłego czytania. c: xx
____________________________________________________________
- Kocham cię.
- Jeszcze raz.
- Kocham cię.
- Jeszcze raz.
- Weź spierdalaj.
Harry wstaje od stołu, jednym ruchem zgarnia swój czarny, dwurzędowy płaszcz i szybkim krokiem kieruje się do wyjścia. Nie jest zły, ale ma okropnego kaca i jest naprawdę zmęczony, więc nie ma ochoty użerać się z Nickiem.
- Czekaj - krzyczy mężczyzna wciągając go z powrotem do kawiarni. Usadza go na drewnianym krześle, poklepuje lekko po głowie i zajmuje miejsce przed nim. - Już przestaję.
- Okay - jęczy Harry kładąc twarz na stoliku, a jego włosy trafiają w resztkę niedojedzonego rogalika z czekoladą. - Wiesz co, Nick? - pyta, ale nie czeka na odpowiedź. - Wczoraj poszedłem do klubu i teraz czuję się gównianie, ale przynajmniej wpadł mi do głowy pewien dobry pomysł. Nie. On nie jest dobry. On jest wspaniały. Cudowny. Absolutnie fantastyczny - mówi ze znudzeniem nie poruszając się.
- Pewnie chciałbyś teraz, żebym zapytał co to za pomysł, więc: co to za pomysł?
- Jesteś wredny - odpowiada z wyrzutem unosząc lekko głowę , by popatrzeć na niego spod byka, ale po chwili znów opada na blat. - Ale i tak ci powiem, bo jesteś moim przyjacielem i cię kocham, a przyjaciołom...
- Dobra! - Nick podnosi głos. - Gadaj albo to ja wyjdę.
- Okay - jęczy przeciągając samogłoski. Robi krótką przerwę, po czym zaczyna mówić. - Pomyślałem, że skoro Louis mnie nie zna...
- Uhm...
- I nie wie jak wyglądam...
- Uhm... Więc?
- Więc skoro mnie nie zna i nie wie jak wyglądam, to mógłbym się z nim zaprzyjaźnić tak, żeby nie wiedział z kim się zaprzyjaźnia - mówi, po czym marszczy brwi, jakby w jego głowie brzmiało to lepiej. Podnosi głowę krzywiąc się jeszcze bardziej i opiera się o oparcie krzesła ciężko wzdychając. Przymyka powieki.
- Jak niby zamierzasz to zrobić?
- Mówiłeś, że on mieszka w apartamentowcu - nagle się ożywia. - Więc pożyczysz mi trochę kasy, wprowadzę się piętro niżej albo wyżej, wszystko jedno, i pójdę do nich przywitać się powitalnym ciastem, a oni od razu mnie pokochają, bo nikt nie ma prawa oprzeć się mojemu wrodzonemu urokowi osobistemu - klaszcze w dłonie. - I moim lokom, oczywiście.
- Ale on wie, jak się nazywasz.
- Myśli, że mam na imię Harold. Przedstawię się jako Harry Cox.
- Ale ja ci nie pożyczę kasy.
- Pożyczysz.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - pyta rozkładając się wygodniej, upijając przy tym łyk zimnej kawy z czarnej filiżanki z jakimś niewyraźnym wzorkiem.
- Bo jestem twoim przyjacielem? - pyta niepewnie Harry, a Nick unosi brwi. - Bo mnie kochasz? - brwi mężczyzny wędrują jeszcze wyżej. - Bo jeśli tego nie zrobisz, to więcej się do ciebie nie odezwę i pokażę Liamowi dobrze wiesz jakie zdjęcia? - mówi kładąc nacisk na dwa słowa.
- Tego nie zrobisz.
- Oczywiście, że zrobię - odpowiada całkiem poważnie. - Więc jak będzie? - uśmiecha się lekko cynicznie.
- Zgoda.

***
- Nick, w tym budynku wszystkie mieszkania są zajęte.
- To zrób coś, żeby nie były.
- Niby jak mam to zrobić?
- Nie wiem. Podrzuć temu spod dwunastki kilka doniczek z marychą i zawiadom policję albo coś w tym stylu.
- Ale...
- Niall, żadnego ale. Zrób to i już. Albo wymyśl coś lepszego. Byleby Harry mógł się tam wprowadzić.
- Czemu ci tak na tym zależy?
- Nie twoja sprawa.

***
- Myślisz, że co powinienem założyć? - pyta Styles siadając na swojej nowej kanapie.
Dom jest naprawdę piękny. To najwyższe piętro, a Harry ma lęk wysokości, ale nie potrafi się powstrzymać i cały czas podchodzi do jednej z przeszklonych ścian spoglądając w dół, na ludzi, którzy cały czas się gdzieś spieszą. Całe mieszkanie udekorowane jest bardzo nowocześnie. Pełno jest tu abstrakcyjnych obrazów, rzeźb o fantazyjnych kształtach, nowoczesnych sprzętów i dosłownie wszystko ocieka modernizmem w najdroższej, najlepszej, ,,naj" postaci. Harry nie jest z tego zadowolony, ale lepsze to niż tamten pałacyk, który zwiedzał z Grimmym. Poza tym nie jest tak źle. Czuje się prawie jak hipster i ostatecznie mógłby się do tego przyzwyczaić, ale nie czuje się na miejscu ze swoimi ciuchami z sieciówek i tanimi kosmetykami.
- Garnitur idealnie wpasuje się w okazję.
- Proszę cię. Oczekuję szczerej porady, a nie gównianych żartów.
- Nie wiem w co masz się ubrać, skąd mam wiedzieć?! Czemu się tym tak przejmujesz? Pójdź tam w dresach, butach UGG i podkoszulku, nikt cię nie będzie za to winił, skoro przyniesiesz ciasto. Nie ważne jak bogaci oni są. Chyba, że są powierzchownymi dupkami, którzy patrzą tylko na to ile ktoś kasy ma. Jeśli tak jest, to Louis nie zasługuje na to, co dla niego robisz.
- Chcę zrobić dobre pierwsze wrażenie - mruczy niewyraźnie pod nosem bawiąc się sznurkami od swojej szarej bluzy. Czuje się nieco zawstydzony.
- To załóż to, co zakładasz, gdy chcesz zrobić wrażenie.
- Mam nie zakładać nic? - uśmiecha się blado unosząc wzrok.
Nick siada koło chłopaka i obejmuje go w talii.
- Nie wrażenie na mnie - mruczy mu do ucha. - Na innych.
- Whatever - śmieje się cicho zielonooki wstając z kanapy.

***
Harry głośno przełyka ślinę i nerwowo poprawia koszulę, którą ma na sobie. Wyciera najpierw jedną, a potem drugą rękę w spodnie i dzwoni dzwonkiem. Przestępuje z nogi na nogę i przybiera na twarz niepewny, nieśmiały uśmiech. Nie jest pewny czym się tak stresuje. To tylko zwykły, rozpieszczony chłopak.
Drzwi powoli uchylają się i pojawia się w nich nieco potargana głowa. Zaspany szatyn powoli przeciera oczy knykciami jednej ręki i rzuca Harry'emu zdezorientowane spojrzenie.
- Um... hej? - mówi ochrypłym głosem.
- Cześć - uśmiecha się ciepło Styles. - Ja... nazywam się Harry Cox. Wprowadziłem się piętro wyżej i... pomyślałem, że się przywitam. Przyniosłem ciasto - dodaje unosząc wyżej srebrną blachę, którą trzyma w dłoniach. - Um... Mam nadzieję, że cię nie obudziłem?
- Nie, nie - odpowiada szybko, ale potem chwilę się waha. - Właściwie to tak, ale to dobrze. Jest już dosyć późno, tak myślę. Koło drugiej? - pyta otwierając na oścież drzwi, by przepuścić w nich chłopaka.
- Kiedy ostatnio sprawdzałem było wpół do piątej.
- Och. Chyba trochę zaspałem. Jestem Louis, tak właściwie. Louis Tomlinson.
Znajdują się w przedpokoju. Podłoga zrobiona jest z jakiegoś wyjątkowo ciemnego drewna, albo po prostu pomalowana na czarno. Ściany są szare i wydawać by się mogło, że sprawia to ponure wrażenie, ale jest przytulnie. Przechodzą do kuchni i Harry opiera się o czarną (a jakże) wyspę kuchenną patrząc, jak szatyn krząta się po pomieszczeniu przeszukując szafki.
- Dziękuję za ciasto - mówi próbując dosięgnąć jakiejś filiżanki, ale w końcu poddaje się i przysuwa sobie krzesło. Zielonooki uśmiecha się na ten widok. - To piernik, prawda? Pięknie pachnie. Moja ciocia piekła kiedyś taki na święta. Właściwie to... nie ciocia. Ale nie ważne - dodaje wyciągając z szuflady nóż, który wyciąga w stronę chłopaka. - Mógłbyś to pokroić? Ja zrobię herbaty. Chyba, że chcesz kawy albo soku.
- Nie, herbata będzie okay - uśmiecha się lekko krojąc ciasto, które następnie przekłada na talerz (czarny!).
- Jaką lubisz?
- Zieloną, bez cukru i mleka.
- Trafiasz w mój gust - śmieje się Louis przelewając wrzątek do dużego dzbanka. - Pomóż mi - mówi, sięgając jeszcze po dwie filiżanki i przechodzi do salonu, gdzie stawia wszystko na stoliku do kawy, które pełne jest jakichś książek.
- Przepraszam za to - mruczy zdejmując kilka tomów i kładzie je w równym stosiku na podłodze koło sofy. Siada po turecku na jednym końcu i uśmiecha się nieśmiało do Harry'ego, który usadawia się po drugiej stronie.
Dopiero teraz może dobrze przypatrzeć się chłopakowi. Jest on ubrany w czarny podkoszulek z logiem zespołu, którego Harry nie zna i dresy w tym samym kolorze. Jego nagie stopy są małe i nieco niespokojne. Włosy sterczą we wszystkich kierunkach, a pod pięknymi, głębokimi oczami wyraźnie odznaczają się ciemne worki, jakby nie spał od kilku dni. Na wysokie kości policzkowe pada w tym świetle cień gęstych rzęs, gdy chłopak pochyla głowę lub przymyka powieki, przez co zielonooki nie potrafi przestać się w niego wpatrywać.
- Nic nie szkodzi. Ja też często nie potrafię utrzymać porządku. Uczysz się, czy po prostu jesteś uzależniony od czytania? - pyta sięgając po talerzyk i filiżankę, które podaje mu chłopak.
- I to i to. Część tego syfu to podręczniki, a część literatura francuska i rosyjska.
- Studiujesz? - brunet dmucha lekko w herbatę i delikatnie upija mały łyk.
- Tak, ale nie jestem przekonany, czy wybrałem odpowiedni kierunek.
- Jaki?
- Inżynieria biomedyczna.
- Och.
- Nie zrozumiałeś ani jednego słowa, prawda?
- Nie - odpowiada, a Louis śmieje się dźwięcznie i Harry czuje się oczarowany delikatnymi zmarszczkami, które pojawiają się wokół jego oczu.
- Po tym kierunku będę mógł wymyślać nowe urządzenia, pomagające w leczeniu ludzi. Wiesz, sztuczne serca i takie tam. Gdyby nie inżynieria biomedyczna kobiety nie mogłyby powiększać sobie piersi. To bardzo niedoceniany kierunek - dodaje z powagą, a Styles się śmieje, chociaż nie ma pojęcia czemu, skoro nie jest to aż tak zabawne.
- Co wobec tego chciałbyś studiować?
- Historię sztuki.
- Wyglądasz na osobę, która się tym interesuje.
- Naprawdę?
- Tak. Z tymi wszystkimi książkami i w ogóle - wkłada do ust kawałek ciasta. - Chociaż bardziej pasowałbyś do jakiegoś dystyngowanego pałacyku niż nowoczesnego apartamentu. Raczej nie wyobrażam sobie na tych ścianach obrazów Rembranta.
- Mieszkałem w takim - uśmiecha się smutno i tym razem zmarszczki nie pojawiają się.
- Czemu... - chce zapytać, ale Louis mu przerywa.
- To nic ważnego. Po prostu przeprowadziłem się do swojego narzeczonego.
- Och, okay - kiwa lekko głową.
- A ty? Co studiujesz? - uśmiecha się Tomlinson znad swojej filiżanki i tym razem jest to prawie radosny uśmiech.
- Nie studiuję. Studiowałem prawo, ale, um... wywalili mnie.
- Dlaczego?
- Ja... zrobiłem coś czego nie powinienem zrobić, - marszczy brwi uśmiechając się - tak myślę.
- Och, okay. Nie mów jak nie chcesz. Podejrzewam, że jest to coś w stylu obciągania sobie na wykładzie.
- Niedokładnie, ale nie jesteś bardzo daleki od prawdy.
- Więc co teraz robisz? Domyślam się, że jesteś na utrzymaniu rodziców?
- Powiedzmy.

***
- Cel osiągnięty? Już cię kocha? Już za tobą szaleje? Już chce wziąć całą kasę? Już jesteście po ślubie? Już...
- Nie bądź zazdrosny kochanie.
- Wcale nie jestem zazdrosny.
- Jesteś.
- Nie jestem.
- Jesteś, ale nie masz o co. Louis ma narzeczonego, zapomniałeś?
- Ale jest gejem. Czułbym się spokojniejszy, gdyby był hetero.
- Mógłbyś się czuć w pełni spokojny, gdybyś w końcu zrobił to, o co proszę cię od dawna. Nie rozumiem nad czym się jeszcze zastanawiasz.
- Ja nie rozumiem dlaczego wciąż drążysz ten temat. Dobrze wiesz, że nie mogę.
- Dlaczego?! - Harry podnosi głos. - Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, że mi na tobie zależy. Bardziej niż mu.
- Harry...
- Nie chcę stale być piątym kołem u wozu, rozumiesz?! - jest już bliski płaczu.
- Ale...
- Zostaw mnie.
- Ko...
- Wyjdź.

Rozdział I

Hej! Jeśli ktoś zastanawia się, czemu rozdział pojawił się dopiero teraz, to jak pisałam o tym w notatce na Diary Addict, postanowiłam pisać to ff po skończeniu DA, ale wczoraj naleciała mnie wena, więc zdecydowałam się napisać ten rozdział i chyba mi wyszedł. Nie wiem, kiedy pojawi się następny, ale rozdziały regularnie pojawiać się zaczną dopiero po zakończeniu pisania DA, czyli niebawem. Miłego czytania. c:
___________________________________
- Kiedy zrozumiesz, że mam w dupie fakt, że twoje dziecko jest w więzieniu, nie wyciągnę kogoś, kto jest seryjnym mordercą, capisci?! - Nick wrzeszczy do słuchawki tak, że Harry musi odsunąć ją od ucha, by nie ogłuchnąć. Jest pewien, że poszła mężczyźnie piana z ust.
- Czyli tak traktujesz wszystkich swoich klientów, tak? - uśmiecha się chłopak przewracając w łóżku na brzuch.
- Ta upierdliwa baba dzwoniła do mnie już z pięćdziesiąt razy, nie moja wina, że jej grzeczny syneczek, uosobienie miłości i pokoju lubi gwałcić dziewczyny, a potem wycinać im wargi sromowe. Powinna się chyba zorientować, że nie ma zbyt wielkich szans na wyjście z paki i zaakceptować ten przykry fakt.
- To brzmi...
- Jak z jakiegoś horroru, nie?
- Dokładnie - przytakuje.
- Gdzie jesteś?
- W łóżku.
- Możesz w nim zostać jeszcze jakieś dwadzieścia minut? - pyta Nick, a jego głos zagłuszają jakieś dźwięki w tle.
- Jedziesz tu, prawda? - chłopak bardziej stwierdza, niż pyta z pokonanym westchnieniem.
- Tak.

***
Dwie godziny później stoją przed bramą jakiejś ogromnej posiadłości. Przed nimi wije się długi, wysypany białymi, drobnymi kamykami podjazd, który w pewnym momencie poszerza się tworząc idealny okrąg, w którego centralnym punkcie znajduje się...
- Fontanna.
- Chcesz się popluskać? - pyta ze śmiechem Nick, ale Harry nadal patrzy się jedynie z osłupieniem na widok znajdujący się przed sobą.
- Ja... - zaczyna, ale mężczyzna mu przerywa.
- Okay, pozwól, że podejmę decyzję za ciebie.
Podchodzi do domofonu i przyciska duży, okrągły przycisk w kolorze, a jakże, dopasowanym do koloru kamienia, z którego zrobiony jest płot, a właściwie mur, zważając na jego wysokość przewyższającą dwukrotnie wzrost przeciętnego człowieka.
- Dzień dobry - odzywa się poważny, formalny głos, jakby stworzony do pytania o to, co ma się ochotę na śniadanie, albo jaki rodzaj herbaty podać. Lokaj. Przecież nie mogło być inaczej. Pewnie jeszcze ma na imię John albo Albert, żeby było bardziej typowo. Harry czuje, że boli go głowa.
- Dzień dobry, tu Nicolas Gimshaw - mówi, a zielonooki parska śmiechem, na co mężczyzna posyła mu urażone spojrzenie. - Przyszedłem...
- Tak, wiem po co pan przyszedł - głos odpowiada mu zimno. - Już pana wpuszczam.
Brama otwiera się, a Styles oczekuje złowieszczego skrzypienia, ale nic takiego się nie dzieje. Stawia niepewnie kilka kroków, po czym zatrzymuje się. Na prawo i na lewo znajduje się trawnik. Rozległy, idealnie ostrzyżony i tak soczyście zielony, że Harry nie wierzy, że nie jest sztuczny. Obraca do tyłu głowę, by zobaczyć delikatnie uśmiechającego się Grimmiego. Wyciąga do niego rękę, a brunet łapie ją pewnie mocno ściskając.
- Jak ci się podoba? - pyta, gdy idą powoli w stronę odległego budynku.
- Nie wiem... Nie bardzo. Mam wyrzuty sumienia, że Louis stracił to wszystko. Poza tym nie podoba mi się tu. Jest zbyt bogato. I kiczowato. I pusto. I...
- Nie miej wyrzutów sumienia z powodu tego małego skurczybyka. Gwarantuję ci, że powodzi mu się świetnie.
-Skąd wiesz? - Harry patrzy na Nicka swoimi wielkimi oczami i mężczyzna czuje, jak jego serce rośnie.
- Mówiłem ci, że Tomlinson przeprowadził się do swojego narzeczonego, tak? - mówi, na co nastolatek niepewnie kiwa głową. - No więc, jak można by się spodziewać wspaniały Louis Tomlinson nie umawia się z byle kim i Zayn Malik jest ciotecznym bratem stryjem wujka sąsiada ciotki siostry kota taty starego przyjaciela babci psa siostry ciotecznej jakiegoś szejka. Czy coś w tym stylu - dodaje ze wzruszeniem ramion. Harry chce to skomentować, ale właśnie dochodzą pod okazały, trzypiętrowy budynek. Jest cały biały, ma dach w kolorze ciemnego brązu, podobnie jak okna, okiennice i okazałe drzwi. Nie może zabraknąć kolumn, które ciągną się przez wszystkie kondygnacje. Oczywiście.
Wchodzą po idealnie czystych schodach i stają przed wejściem. Nick naciska dzwonek rozłączając ich dłonie i zamiast zwyczajowego ,,bzzztt" Styles słyszy dystyngowane ,,ding - dong". Głowa zaczyna go boleć jeszcze bardziej.
Po chwili drzwi otwiera im szczupły i wysoki pan około sześćdziesiątki w smokingu. Harry dochodzi do wniosku, że ma migrenę.
- Dzień dobry - mówi zdenerwowanym głosem, na co mężczyzna lekko skina głową i odsuwa się, by wpuścić ich do środka. Wchodzą do holu. Chłopak spodziewał się ciemnego drewna, ale króluje marmur. To w sumie było do przewidzenia. Robi kilka kroków i patrzy się w górę. Żyrandol. Wielki. Nie. Ogromny to właściwe słowo.
- Jest kryształowy, prawda? - pyta słabym głosem.
- Tak - słyszy ten oziębły głos.
- I pewnie wisiał kiedyś w salonie u Napoleona?
- Coś w tym stylu.
- Oczywiście - opuszcza głowę wzdychając głośno. - Jak ma pan na imię?
- Nazywam się Albert Wilkinson.
Harry wybucha śmiechem, co oczywiście jest niesamowicie niegrzeczne, ale kto by się tym przejmował?
- Bawi pana moje imię?
- Oczywiście, że nie, to by było niemiłe - próbuje zamaskować rozbawienie pod poważną miną, ale nie bardzo mu to wychodzi. - Po prostu przypomniało mi się coś zabawnego.
- Zapewne chce pan obejrzeć dom? - pyta, a jego głos jeszcze bardziej niż wcześniej przypomina lód. Chłopak szybko odchrząka.
- Tak, tak.
Harry patrzy na wszystko z niedowierzaniem i jakby nutą zdegustowania. Z każdą chwilą robi mu się coraz bardziej niedobrze od tego przepychu. Gdy znajdują się w jednej z sypialni zwraca uwagę na szklaną ramkę stojącą na kominku.
- Kto to? - pyta sięgając dłonią, by się jej przyjrzeć. Na zdjęciu znajduje się dwóch chłopaków. Jeden ma prawie czarne włosy ułożone tak, że każdy najdrobniejszy włos znajduje się na swoim miejscu i pewnie nawet huragan nie mógłby zmienić tego stanu rzeczy, a drugi jest jego przeciwieństwem. Pasma są jaśniejsze i każde powykręcane jest w inną stronę, co wygląda zarówno uroczo i zawadiacko, jakby dopiero co wstał z łóżka i spędził nad tą fryzurą godzinę. Ma śniadą skórę i delikatne, różowe usta i takie piękne, smutne niebieskie oczy...
Harry szybko odstawia zdjęcie na miejsce, nie potrzebuje więcej problemów. Odwraca się do Nicka i uśmiecha do niego.
- Podoba ci się dom?
- Cóż, tak - kłamie z pewnym zawahaniem w głosie. Zapada niezręczna cisza, którą po minucie przerywa ,,Girls Just Wanna Have Fun" dobywające się wyraźnie z wewnętrznej kieszeni marynarki mężczyzny.
- Nienawidzę cię - syczy do Harry'ego, po czym wychodzi z pokoju odbierając. Po po kilku sekundach do ich uszu dochodzi głośne soczyste ,,spierdalaj" i Grimmy pojawia się w sypialni cały czerwony. Zielonooki zaczyna się śmiać.
- Kto pozwolił ci objąć stanowisko prawnika? Jak to się dzieje, że wzbudzasz przed kimkolwiek respekt?
Nick przeciera tylko twarz z westchnięciem.
- Możemy wracać? - nie czekając na odpowiedź wychodzi z pokoju szybkim krokiem kierując się w prawo. Nie wie, czy to odpowiedni kierunek, ale prędzej czy później trafi do wyjścia.

***
- Grimmy, chcę się zaprzyjaźnić z Louisem.
- Jak bardzo pijany jesteś? Gdzie ty w ogóle jesteś?
- Nie zaciągniesz mnie znowu do łóżka o nie - mamrocze nieskładnie do telefonu.
- Nie chcę, tylko... Ugh. Czemu chcesz się zaprzyjaźnić z Tomlinsonem?
- Chcę go zmusić do wzięcia tego cholernego domu.
- Dobrze, dobrze, Harry - mówi spokojnie, jak do małego dziecka. - Zaprzyjaźnisz się z nim i on przyjmie ten dom. A teraz powiedz mi gdzie jesteś.
- W ,,Lab" - mruczy przywołując gestem ręki barmana. - Tu jest taka dziewczynka, która się na mnie dziwnie patrzy. Czego ona chce, Nick? Boję się.
- Zaraz cię stamtąd zabiorę - wzdycha zakładając but. Harry potrafi być takim dzieckiem...
- Dobrze.

Prolog

Witam na nowym fanfiction autorstwa Fizz. Mam nadzieję, że spodoba wam się ta historia, myślę, że jest dosyć ciekawa. W stronach macie moje drugie ff, jeśli ktoś nie miał okazji się z nim spotkać. Prolog zapewne wyjdzie, jak to mam w zwyczaju, krótki, ale może zdołam was nim zaciekawić. Już na wstępie proszę o to, żebyście, jeśli będziecie coś pisać o tym ff, cokolwiek, chociażby, że je czytacie, dodajcie do niego hashtag - #LegacyPL. Z góry dziękuję. c: Jeśli chodzi o fabuły, które przesyłałam niektórym z was, to to było dosyć orientacyjne, szczegóły mogą się zmienić. Miłego czytania. 
____________________________________________
-Słaby żart, Nick - mówi Harry z pokerową twarzą, po czym podnosi się z czarnego, skórzanego fotela i kieruje do drzwi, jednak zatrzymuje go głos przyjaciela. No, nie do końca przyjaciela.
-Hej, czekaj, czekaj! Ja wcale nie kłamię, to nie jest głupi żart - mówi, a w jego oczach pobłyskuje szczerość, ale Styles mu nie wierzy, bo to co mężczyzna właśnie mu powiedział jest kompletnie niedorzeczne i całkowicie nieprawdopodobne. 
-Och, doprawdy? - pyta chłopak zaczepnym tonem unosząc brwi.
-Tak - Grimshaw kładzie rękę na sercu, na potwierdzenie swoich słów. - Przysięgam ci, że trochę formalności i staniesz się bardzo, bardzo bogaty. Szybkie samochody, sporo nieruchomości, udziały w różnych firmach. Główną siedzibą twojej ciotki był dom w dzielnicy Chelsea, byłem tam już. Ogromna posiadłość, ale powinien spodobać ci się też dom w Knightsbridge - mówi to z taką pobłażliwością, jakby nie były to dwie najdroższe dzielnice Londynu, a Harry'emu prawie oczy wychodzą z orbit i gdyby miał teraz w ustach herbatę, na pewno by ją wypluł. - Oczywiście ma też wiele domów w innych krajach. Francja, Włochy, Ameryka, Islandia... Spodobałoby ci się na Islandii, przecież bardzo lubisz zimno. 
-Jeśli kłamiesz, to przyrzekam ci, że wydrę z ciebie flaki, po czym spalę ciało i będę tańczył w klapkach wokół ogniska - mówi groźnym głosem, ale Nicka nie bardzo zdaje się to przerażać.
-Ile jeszcze razy mam ci powtarzać, że nie kłamię?! Flaki to ja sobie wypruwam pracując po nocach, żebyś się jak najszybciej mógł tam wprowadzić, a ty jak się zachowujesz niewdzięczniku?! - unosi głos, w którym pobrzmiewa rozbawienie. Harry wyczuwa je i parska śmiechem.
-Okay, okay. Przepraszam.
-No - Grimshaw odpowiada krótko, uśmiechając się.
-Trochę głupio przyjmować mi ten majątek, bo nawet nie mam pojęcia jak ona ma na nazwisko.
-Nie bądź taki skromny, kochanie. Emelina Tomlinson.
Harry parska śmiechem na dźwięk imienia.
-Emelina? - pyta unosząc brwi i szeroko rozwierając oczy, po czym odchyla się w fotelu nadal śmiejąc. W sumie to nie powinien w nim siedzieć, bo było to miejsce jego przyjaciela, ale Nickowi chyba podobał się jego widok na tle czarnej skóry. Znajdowali się w biurze mężczyzny, który był docenianym w Londynie prawnikiem. - Nie wierzę, że moja babcia mogła być taka głupia, że dała swojej córce na imię Emelina. 
-Niestety, ale taka jest smutna prawda. W każdym bądź razie twoja ciocia wykorkowała, co otworzyło dla ciebie wiele drzwi, nieprawdaż?
-Ale... ona mieszkała sama w tych wielkich domach?
-Co? Och, nie. Zaadoptowała dawno temu takiego chłopaka. To znaczy wtedy był niemowlęciem. Teraz ma dwadzieścia trzy lata i ego jak stąd do księżyca. No wiesz, wychowywał się w bogactwie i w ogóle.
-Co się teraz z nim stanie? Skoro ja dziedziczę wszystko on zostaje z niczym, nie? 
-No... Tak.
-Więc wypadało by się z nim podzielić, nie? - Harry robi minę, jakby tłumaczył szafce nocnej, że dwa razy dwa jest cztery, a ona jakimś cudem robiła nikłe postępy.
-No... Tak.
-Więc mógłbyś powiedzieć...
-Louis Tomlinson - podpowiada szybko Nick.
-...Louisowi Tomlinsonowi, że chcę się z nim podzielić majątkiem.
-Mógłbym, ale coś czuję, że on się na to nie zgodzi. 
-Czemu?
-W jego przypadku wielkie ego równa się wielka duma. Nie zgodzi się na coś takiego.
-Spróbuj - nakazuje Harry, jakby był jego szefem.
-Okay - wzdycha ciężko Grimshaw podnosząc służbowy telefon z biurka, po czym przeszukuje chwilę papiery leżące na nim i wybiera numer z kartki. Czeka chwilę rozwalając się na mniej wygodnym fotelu dla klientów. 
-Halo? Dzień dobry, tu Nick Grimshaw, prawnik zajmujący się sprawą pańskiej ciotki. ... Kojarzy mnie pan? To świetnie. Harold - zaczyna, a Styles posyła mu oburzone spojrzenie. Przecież nie ma tak na imię, dlaczego ten kretyn go używa?! Myśli, że zabrzmi to bardziej profesjonalnie?! - chciałby złożyć panu pewną propozycję. ... Nie chce pan słyszeć o tym idiocie? Ale pan go nawet nie zna... Proszę posłuchać... ... Jak to już się pan wyprowadził?! I gdzie pan mieszka? ... U swojego narzeczonego? Ale... ... Moment - Nick odkłada słuchawkę od ucha zatykając ją, by Louis nie usłyszał ich rozmowy.
-On nie chce cię znać, przeprowadził się do swojego narzeczonego i chce od ciebie tylko tyle, by mógł wrócić zabrać swoje prywatne rzeczy i trochę zdjęć.
-Niech bierze, ale może jakoś mu wytłumaczysz, że nie jestem jego wrogiem.
-Harold zgadza się, by wziął pan te rzeczy. Chciałby panu przekazać, że nie ma on złych zamiarów i chciałby pana poznać. .. Och. ... Dobrze. ... Tak, przekażę. Do widzenia.
-Coś czuję, że nie jest chętny mnie poznać?
-Powiedział, że masz się od niego odpierdolić.
-Och.
-Tak. Och.
-Chyba się nie zaprzyjaźnimy.
-Też tak sądzę.