Rozdział V

Harry nie może sam zapłacić, bo chce oddać cały majątek Lou, zapominalska osobo!
Przepraszam, że tak późno, ale ostatni tydzień przed świętami miałam zawalony niemiłosiernie, a potem tata zabrał mi laptopa. Przepraszam jeszcze raz i spóźnione: Wesołych Świąt! c:
_____________________________________
Harry postanawia nie mówić nic Nickowi o tym, że zemdlał. Utwierdza się w tym, kiedy następnego ranka mężczyzna dzwoni do niego o piątej nad ranem i drze się na niego przez kilka minut po hiszpańsku. Harry cierpliwie czeka, aż w końcu tłumaczy mu, że pomylił numery. Ten mruczy ciche ,,sorry" i rozłącza się. Tak więc Nick jest zestresowany i Styles nie ma pojęcia dlaczego. Nie próbuje z nim porozmawiać, ani się z nim spotkać, bo cóż, normalni ludzie mają pracę i obowiązki i brunet też niedługo będzie je mieć i robi mu się z tego powodu niedobrze. Dlatego idzie porozmawiać z Louisem. 

***
Harry oficjalnie nienawidzi swojej pracy. Dochodzi do tego wniosku po godzinie stania za ladą i czucia się jak kompletny idiota. Pewnie wypożyczanie filmów nie powinno być jakoś specjalnie trudne albo męczące, albo wyzwalające w pracownikach negatywne emocje, ale Styles nie ma żadnego, nawet najmniejszego pojęcia co mówić tym ludziom, gdy pytają o jakiś ciekawy horror lub dobre porno. Dlatego postanawia zdać się na to, na czym polega najbardziej. Urok osobisty. Gdy do sklepu wchodzi kobieta - flirtuje. Gdy do sklepu wchodzi mężczyzna - lustruje go i odpowiednio do stylu ubierania się, fryzury i twarzy albo flirtuje, albo stara się być uprzejmy i rozbrajająco szczery. I ku jego zdziwieniu to działa.
Kiedy wraca do domu jest bardziej zmęczony, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Pada na łóżko twarzą do dołu i żałuje tego natychmiast po zetknięciu się jego nosa z jakąś zagubioną filiżanką. Wstaje, zgarnia ją i jęcząc idzie powłóczając nogami do kuchni. Wrzuca ją do zlewu i wraca do sypialni. Kładzie się do łóżka nie zaprzątając sobie głowy czymś tak przyziemnym, jak przebieranie się w piżamę.

***
- Harry obudź się - słyszy półszept i ktoś lub coś gwałtownie potrząsa jego ramię.
- Nie - mruczy niewyraźnie, ale dosyć głośno, przeciągając samogłoski. - Zostaw mnie w spokoju kimkolwiek jesteś.
- Tu Nick, głupcze. Wstawaj idziesz ze mną - mówi głos, a natrętna dłoń nie przestaje potrząsać ramieniem.
- Spadaj, nigdzie nie idę - nadal nie otwiera oczu wzdychając głośno.
- Idziesz, wstawaj - odpowiada hardym głosem mężczyzna ciągnąc za kołdrę.
- Nie. Która w ogóle jest godzina?
Nick otwiera usta, ale Harry mu przerywa.
- Nie odpowiadaj. Która by nie była, jest zbyt późna. Więc albo wyjdziesz, albo położysz się koło mnie i też zaśniesz.
- Jest dwudziesta pierwsza, idioto.
Styles natychmiastowo otwiera oczy.
- Och.
- Więc zgaduję, że dzisiaj był twój pierwszy dzień w pracy.
- Ta.
- Jak poszło?
- Jest dwudziesta pierwsza, a ja śpię. Jak myślisz?
- Och.
- Tak.
- Więc nie pójdziesz ze mną na imprezę?
- Nie.
- Czuj się zmuszony.

***
Harry'emu chce się wymiotować i płakać jednocześnie, a nie miał tak odkąd jego kolega w szkole średniej wsadził jego głowę do muszli klozetowej, za bycie homoseksualistą, więc wyciąga z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki notesik i zapisuje datę, a obok odpowiednią notatkę. Odchyla głowę przymykając oczy i głośno wzdycha. Nick namawiając go, żeby jednak zgodził się z nim iść, użył słów ,,będzie fajnie". Natomiast wchodząc do budynku powiedział ,,zapomniałem wspomnieć, że Liam też tu będzie". A to dla Harry'ego kłóciło się ze sobą bardziej, niż najbardziej. Poczuł się oszukany. Grimmy zniknął gdzieś z Paynem już dawno i chłopak miał całkiem uzasadnione podejrzenia na temat tego, co mogą robić w tej chwili. I z tego powodu wszystkie te wymyślne przekąski - cudawianki podchodziły mu do gardła. To był jakiś jebany oficjalny bankiet z wpływowymi mężczyznami w garniturach i kobietami w sukienkach od Coco Channel, a oni po prostu poszli się pieprzyć. I wyglądało na to, że tylko on to zauważył, co było podwójnie przykre. Zdecydował się wyjść godzinę później, gdy granie w Temple Run zaczęło wychodzić mu już uszami, a jakaś kobieta w czerwonej, zbyt obcisłej sukience zaczęła się na niego dziwnie patrzeć, co przyprawiło go o ciarki. Postanowił przed wyjściem wstąpić do łazienki. Doskonale wiedział, że to zły pomysł i doskonale wiedział, że prawdopodobieństwo, że to właśnie tam zniknęli Liam i Nick jest wysokie, ale mózg szeptał ,,nie", a pęcherz krzyczał ,,tak". A krzyk z reguły zagłusza szept. Nie ważne, że szeptać może profesor filozofii, a krzyczeć menel spod spożywczego.
Tak więc Harry z pewną dozą zawahania uchyla drzwi i automatycznie wpada na śmiejących się Nicka i Liama. Oczy tego pierwszego rozszerzają się ze zdziwienia, ale nie przestają być uśmiechnięte i chłopakowi jeszcze bardziej chce się płakać i wymiotować. Obaj mężczyźni są potargani - ich nieco przyklapnięte quiffy są w nieładzie, a policzki są zaróżowione i w oczach Stylesa zbierają się łzy. Zagryza wargę tak mocno, że staje się biała i szybko wybiega z budynku. Nie obchodzi go, czy Nick za nim biegnie, czy nie. Chce tylko jak najszybciej wrócić do łóżka.

***
- Harry, posłuchaj mnie.
- Wypieprzaj, jestem w pracy - odpowiada Harry lekceważącym tonem i brzmi to prawie tak, jakby Nick go nie obchodził, więc jest z siebie dumny. Podchodzi do jakiejś kobiety, która trzyma w rękach płytę. Mówi jej, że widział ten film i naprawdę warto go obejrzeć, co jest ewidentnym kłamstwem, ale ostatnio widział go na Filmweb i miał dziewięć gwiazdek, a to wydaje się być wystarczającym powodem, by go polecić.
- Wyjdę, kiedy mnie wysłuchasz.
- To możesz sobie już przygotować materac i śpiwór - odpowiada wracając za ladę. Upija łyk herbaty żurawinowej i pochyla się nad książką udając, że czyta, chociaż litery tak naprawdę zlewają się w jedno. - Miłego umierania w alejce z kryminałami.
- Czemu akurat tam?
- Bo jest najszersza - odpowiada wzruszając ramionami.
Przez kolejne kilka dni Nick przychodzi do niego do pracy, a potem nachodzi go również w domu nie dając za wygraną. Cały czas powtarza to samo, ale Harry nie chce go słuchać. W końcu pewnego dnia, może dwa tygodnie po niefortunnej imprezie Grimshaw przychodzi do wypożyczalni (której nazwy lepiej przy zielonookim nie wypowiadać, chociaż on sam szczerze mówiąc nie wie, czemu jeszcze się nie zwolnił, skoro zatrudnił się tam tylko dla Nicka) wyglądając na przybitego. Harry ignoruje go wyniośle przeglądając jakieś czasopismo.
- Zerwałem z nim - słyszy i natychmiast przestaje kartkować.
- Nie wierzę ci - mówi ochrypłym głosem, nie podnosząc wzroku. - Nie mogłeś z nim zerwać. Doskonale o tym wiem.
- Ale to prawda.
Harry przygryza wargę mocno zaciskając powieki.
- Nie wierzę ci.
Nick łapie go mocno za brodę i przyciąga jego twarz do góry. Ich nosy dzielą milimetry. Oboje patrzą sobie w oczy. Chłopak z hardością, mężczyzna z pewnego rodzaju delikatnością i czymś, co wygląda jak skrucha i może odrobinę ból. Ale widzi również coś, co jest dziwne, inne, trochę dzikie i właśnie to nie pozwala Stylesowi wierzyć Grimshawowi do końca.
- Mówię prawdę.
Odrywają się od siebie, gdy słyszą głośne chrząkanie, gdzieś nieco po lewej i Harry zamyka oczy ciężko wzdychając, bo zna to chrząkanie. 
- Wracaj do pracy, Nick. Zobaczymy się w domu - mówi głosem wypranym z emocji i mentalnie przygotowuje się na wykład od swojego szefa.

***
- Dlaczego to zrobiłeś? - pyta chłopak dmuchając w swój napar z mięty. 
- Bo kocham cię bardziej, niż jego.
- Nie. Chcę poznać prawdziwy powód.
- To jest prawdziwy powód.
- Nie, nie jest.
- Jest.
- Nie jest.
- Jest.
- Nie jest.
- Jest.
- Nick!
- Tęskniłem za tobą, okay?! Tęskniłem cholernie, a ty w ogóle się do mnie nie odzywałeś. Pokłóciliśmy się z Liamem o ciebie. Powiedziałem mu, że się na mnie obraziłeś, że jesteś dla mnie ważny. A on zrobił się okropnie zazdrosny, posprzeczaliśmy się o to. Powiedziałem mu, że może powinniśmy zerwać, skoro nie rozumiemy się nawzajem. On powiedział ,,dobra" i ja wyszedłem. Nie jesteśmy już razem.
- To była zwykła kłótnia - prycha Harry. - Nic takiego. Założę się, że niedługo się pogodzicie. Zbyt bardzo wygodnie jest wam razem, zbyt wiele mu zawdzięczasz.
- Więc do mnie nie wrócisz?
- Czemu miałbym?
- Dotychczas...
- Dotychczas nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo głupi byłem, Nick, akceptując to wszystko, to, że jesteś jednocześnie z Liamem i ze mną.
- Więc...
- Muszę to przemyśleć.
Mężczyzna tylko kiwa głową ponuro i wychodzi, a Harry marszczy nos, wzrusza ramionami, śmieje się do siebie i idzie odwiedzić Louisa.
- Idziesz ze mną na imprezę - krzyczy od progu, nawet jeszcze nie wiedząc gdzie jest Tomlinson i czy jest sam. Dawno nie widział Zayna, a przecież czasem musiał zostawać w domu, by być ze swoim narzeczonym. 
- Dlaczego? Coś się stało? - pyta szatyn patrząc na niego znad swoich okularów i odkłada książkę na stolik. Tak jak przypuszczał Harry siedzi w salonie, z ciepłymi skarpetkami na stopach i pije herbatę relaksując się.
- Tak.
- Powiesz mi co?
- Nie, ale mam poważny życiowy dylemat.
- Więc zamierzasz się upić?
- No dokładnie.
- Skoro tego właśnie pragniesz - wzdycha ciężko Louis, po czym wyplątuje się z koca i idzie do łazienki wziąć prysznic ciężko powłóczając nogami. Harry uśmiecha się lekko po czym siada na jego miejscu sięgając po pilot.

***
Styles śmieje się niewyraźnie opierając się ciężko na ramieniu niebieskookiego, co wygląda dziwnie, bo starszy chłopak jest od niego niższy o głowę. Nikt nie wie z czego się śmieje, ale nikogo to nie dziwi, bo są w końcu w klubie, a tu każdy jest naćpany, pijany, spocony i napalony.
Harry i Louis są już po kilku shotach, dwóch kieliszkach wódki i przynajmniej pięciu lampkach niezidentyfikowanej cieczy, więc nie zachowują się zbyt trzeźwo. Są prawdopodobnie najbardziej upici w swoim życiu, ale kto by się tym przejmował, skoro ta kanapa ma taki śmieszny kształt, a to krzesło jest takie dziwne, a język plącze się tak, że trudno sklecić zdanie i to jest zabawne i w tym pomieszczeniu jest duszno i po wypiciu alkoholu przyjemne ciepło rozlało się w ich ciałach, a w głowie szumi, a jutro to szumienie zmieni się w przytłaczające dudnienie, ale, naprawdę, nikogo to w tej chwili nie obchodzi.
Nie wiedzą dokładnie kiedy odeszli od baru wchodząc na parkiet albo kiedy zaczęli tańczyć, co właściwie polegało na potykaniu się o powietrze i ocieraniu się o siebie, i wykonywaniu dziwacznych gestów, ale po przypadkowym uderzeniu jakiegoś mężczyzny, którego nikt nie chciałby spotkać w ciemnej uliczce zostają wyrzuceni z klubu. Nie mają pojęcia jak dotarli do domu, ani dlaczego znaleźli się w jednym mieszkaniu, ale kiedy już znajdują się w jednej sypialni bez większego namysłu, zresztą myślenie w tym wypadku realnie bolało, rozbierają się do bokserek i kładą do jednego łóżka zasypiając niemalże od razu po tym, jak ich głowa dotyka poduszki.
Budzi ich głośne trzaśnięcie drzwiami. Tak głośne, że wstrząsa całym piętrem apartamentowca i na pewno je słychać na wyższych i niższych kondygnacjach.

Rozdział IV

______________________________________________________
- Musisz znaleźć pracę.
- Co? - Harry krztusi się herbatą.
- Harry...
- Przepraszam. Powtórz.
- Mu...
- Nie - przerywa mu. - Nie chcę słyszeć tego drugi raz. Skąd taki idiotyczny pomysł? Niech zgadnę - mówi, po czym udaje zastanowienie. - Myślałeś.
- Tak. 
- Dawaj argumenty - chłopak cmoka z niezadowoleniem, ale wie, że prędzej czy później będzie musiał go wysłuchać.
- Nie nudzi ci się samemu w domu?
- Może trochę, ale jeśli ty też rzucisz pracę na pewno nie będzie nudno - na jego twarzy pojawia się uśmiech, który blednie, gdy Harry widzi poważną minę Nicka.
- Przecież wiesz, że nie będę cię mógł utrzymywać w nieskończoność.
- Jeśli zerwiesz z...
- Wiesz, że to niemożliwe.
- Dlaczego?! - krzyczy.
- Chcesz się znowu o to kłócić?!
- Tak!
Mężczyzna zgarnia swoją marynarkę i wychodzi trzaskając drzwiami.

***
- Zdobyłem pracę - mówi Harry ponurym głosem i z na w pół przymkniętymi powiekami stając przed siedzącym za biurkiem Nickiem. 
- Naprawdę? - rozpromienia się mężczyzna.
- Ta.
- Gdzie?
- W wypożyczalni filmów.
- Oh. To gratulacje.
- Nom.
Zapada nieprzyjemna cisza.

***
Harry czuje, jak ktoś kładzie się obok niego na łóżku i delikatnie obejmuje w talii. Odwraca głowę i o mało co nie zderza się twarzą z Grimmym.
- Cześć - mówi lekko drżącym głosem i uporczywie stara się nie zezować na ich prawie stykające się nosy.
- Przepraszam - mówi mężczyzna oblizując usta i atmosfera w sypialni staje się nieco bardziej gorąca.
- Ja... - waha się zielonooki patrząc na jego czerwone wargi oddychając głośno. - Przyjmuję przeprosiny. 
To jest to, czego Nick potrzebuje. Łapie swojego chłopaka za tył głowy szarpiąc przy tym lekko za jego włosy i przyciąga do pocałunku. Ich usta się zderzają i Harry wpycha swój język do gardła mężczyzny. Wyjmuje koszulę z jego spodni i cała senność znika. 

***
- Powinienem się na ciebie obrazić - mówi Louis wysuwając do przodu dolną wargę i Harry głośno przełyka ślinę.
- Za co? - pyta siadając koło chłopaka, którego zabandażowana noga leży prosto na stoliku, który znowu jest pełen książek.
- Obiecałeś mi, że będziesz się mną opiekował, a w ogóle do mnie nie przyszedłeś. Nudziło mi się trochę. Jesteś fatalny w spełnianiu tego, co obiecasz wiesz?
- Och, ja... Przepraszam, ale miałem ważną rzecz do zrobienia.
- Ważniejszą niż ja? - Louis stara się udawać oburzonego, ale nie bardzo mu to wychodzi, z powodu lekkiego uśmiechu, który chcąc nie chcąc pojawił się na jego twarzy.
- Oczywiście, że nie - śmieje się chłopak. - Ja po prostu musiałem poszukać pracy i ją znalazłem. Nie wiem skąd bierze się problem bezrobocia. Ja swoją robotę znalazłem w trzy dni, to nie było nic trudnego.
- Jesteś wredny. Wybrałeś pracę, zamiast mnie. Czuję się niedoceniony. 
- Ej, nie myśl tak - kąciki ust Harry'ego wędrują do dołu, oczy robią się większe niż wielkie, a szatyn się śmieje. - Musiałem to zrobić.
- No nie wiem - Louis odwraca z wyższością głowę. - Odnoszę wrażenie, że ta praca to tylko wymówka, żeby ode mnie uciec.
Harry zamyka jego malutkie dłonie w swoich i trzepocze rzęsami.
- Powiedz mi, co mam zrobić, byś mi uwierzył - udaje wzruszenie.
- Kup mi fortepian - odpowiada prosto z mostu szatyn.
- Ile on kosztuje?
- Jakieś czterdzieści tysięcy.
- Zaraz sprawdzę w portfelu, czy tyle mam, moment - mówi sięgając do tylnej kieszeni, a niebieskooki się śmieje. - Umiesz grać na fortepianie? - pyta chwilę potem poważniej.
- Tak. Całkiem dobrze szczerze mówiąc.
- Zagrasz coś kiedyś dla mnie?
- Jeśli namówię Zayna, żeby mi kupił chociażby pianino, to może...

***
- Nick. Ten fortepian, który stoi w salonie, wiesz który...
- Jaki fortepian, co ty gadasz?
- No w tym pałacyku, dworku, czymkolwiek to jest.
- Tym odziedziczonym, tak?
- Dokładnie.
- Więc co z nim?
- Masz go dostarczyć do aktualnego mieszkania Louisa.
- Dlaczego?
- Po prostu.

***
- Harry, patrz! - krzyczy entuzjastycznie Louis, gdy chłopak wchodzi do jego mieszkania dzień później.
- Patrzę - odpowiada zielonooki spokojnym głosem. Wchodzi do salonu i widzi uśmiechniętego od ucha do ucha szatyna, który wskazuje na stojący w pokoju instrument. Harry uśmiecha się na ten widok.
- Namówiłeś Zayna, żeby kupił ci fortepian? - pyta podchodząc bliżej, ale reakcja chłopaka jest dziwna. Marszczy on brwi i przygryza wargę spuszczając wzrok na podłogę.
- Nie.
- Więc kto to zrobił?
- Ja... nie wiem. Ale to mój stary fortepian. Wiesz... z mojego starego domu.
- Nie rozumiem.
- Cóż, ja... Nie mieszkam już w moim domu, bo go straciłem.
- Uhm.
- I teraz mieszka tam ktoś inny.
- Uhm.
- I tak jakby tylko ta osoba mogła sprawić, że on tu trafił.
- Nadal nie rozumiem - mówi Harry marszcząc brwi i gratulując sobie w duchu umiejętności aktorskich.
- Powiedziałeś uhm! - krzyczy z lekkim, nie do końca szczerym, śmiechem, po czym siada na kanapie i odgarnia grzywkę z oczu. - Siadaj - rozkazuje, ale nie czeka, aż chłopak wykona polecenie. - No więc... um. Ugh - przygryza wargę i myśli przez minutę. - Więc niedawno zginęła moja ciocia. Powiedzmy. Tak naprawdę byłem adoptowany, ale to już nie jest ważne. W każdym razie ona nie była już najmłodsza, ale trzymała się świetnie. Pewnego dnia po prostu się zabiła. W wypadku samochodowym. Cały majątek, a pewnie domyślasz się, że głodem nie przymieraliśmy, odziedziczył mężczyzna, który jest jej siostrzeńcem, czy kimś tam, bo ciocia nie miała ochoty napisać testamentu. I teraz ten facet, Harold, czy jak mu tam, w każdym razie ma jakieś głupie imię, dał mi mój fortepian. Cóż. Swój fortepian - przerywa na chwilę spoglądając na swoje splecione na podołku dłonie. - Tylko skąd wiedział?
Harry milczy i stara się nie wyglądać na bardzo winnego.
- No nic! - Louis klaszcze w dłonie po kilku minutach milczenia. - Nie chcę od niego nic więcej, ale mam fortepian, więc powinienem ci coś zagrać, tak myślę. Chodź - mówi wstając, po czym podchodzi do instrumentu przy pomocy kul i siada na długim stołku. Delikatnie układa dłonie na klawiaturze i kilka razy naciska na klawisze. Styles nieśmiało siada koło niego.
- Więc co chcesz, żebym zagrał?
- Nie wiem. Coś smutnego, proszę?
Louis kiwa powoli głową i zastanawia się chwilę. W końcu w pokoju rozlegają się pierwsze nuty Skinny Love  Birdy i Harry uśmiecha się.
- Come on, skinny love, just last the year
Pour a little salt, we were never here
My, my, my, my, my, my, my, my, my
Staring at the sink of blood and crushed veneer.
Harry, cóż, dusi się powietrzem i nie może oddychać przez kilkanaście sekund, bo głos Louisa jest czysty i delikatny, i cholernie piękny, i Harry robi się czerwony, naprawdę czerwony, ale go to nie obchodzi, bo głos Louisa jest idealny i cholera, pewnie dziwne by to było, gdyby zaczął go nagrywać, ale pewnie nawet nie utrzymałby w rękach telefonu, i teraz jego myśli to tylko oddychajoddychajoddychaj, ale Louis śpiewa dalej i istnieje prawdopodobieństwo, że Harry zaraz dostanie prawdziwego ataku epilepsji, więc lepiej, żeby Tomlinson przestał śpiewać, ale, cholera, zielonooki tego nie chce i ma w tym momencie pieprzony dylemat, ale Louis to zauważa i jego myśli zmieniają się z oddychaj na okurwaojapierdolęonie, i głowa go zaczyna boleć, i to wszystko jest popieprzone, ale obraz rozmazuje mu się przed oczami i czuje, że nie jest w stanie dłużej siedzieć, mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a głowa robi się taaaka ciężka i fortepian zaczyna się zbliżać w zastraszającym tempie, a Louis coś mówi zaniepokojonym głosem i to jest dziwne, czy to jest szpital?
- Obudził się.
Harry patrzy na szatyna i stojącego obok niego lekarza spod na wpół przymkniętych powiek, jakby się tego spodziewał.
- Serio Louis? Nie mogłeś po prostu chlusnąć na mnie zimną wodą?
- Przestraszyłem się okay? - mówi chłopak z lekkim uśmiechem unosząc dłonie w obronnym geście i cofając się o krok. - Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, myślałem, że jesteś pod wpływem narkotyków, albo coś. Jak się czujesz?
- Słabo?
- Zjedz czekoladę - mówi mu podając tabliczkę.
- Dlaczego? 
- Doktor mówił, że powinieneś ją zjeść.
- Tak - odzywa się zmęczonym głosem lekarz. - Przeprowadziliśmy kilka badań, wydaje się, że jest w porządku, ale muszę ci zadać jeszcze kilka pytań.
Harry nie wydaje się być zadowolony z tego powodu. Jeszcze bardziej nie podoba mu się fakt, że Louis wygląda, jakby też szykował się do przepytywania. I Styles się nie myli.
- Czemu zemdlałeś? - pyta chłopak od razu po tym, jak wchodzą do jego mieszkania, po powrocie ze szpitala, i zdejmują kurtki i buty.
- Nie mam pojęcia - odpowiada z westchnięciem. - Możemy po prostu dokończyć to, co przerwaliśmy?
Znów zasiada przed fortepianem i Louis ponownie siada koło niego, nie zadając więcej pytań, bo domyśla się, że nie dostanie szczerej odpowiedzi.
And now all your love is wasted
Then who the hell was I?
'Cause now I'm breaking at the bridges
And at the end of all your lies.