Wesołych Walentynek (późno, ale szczerze) i wyjścia Lou z szafy! A teraz szybko dziękować mi za życzenia komentując rozdział!
______________________________________
- Ja... - oblizuje wargę, błądząc wzrokiem gdzieś po podłodze. Musi wymyślić wiarygodne kłamstwo. I to jak najszybciej. - Przyszedłem tu z nim.
______________________________________
- Ja... - oblizuje wargę, błądząc wzrokiem gdzieś po podłodze. Musi wymyślić wiarygodne kłamstwo. I to jak najszybciej. - Przyszedłem tu z nim.
- Och, doprawdy? Bo rozmawiałem z nim i wspominał, że jesteś w pracy.
- Byłem w pracy, ale szef powiedział mi, że mogę już iść, a z braku lepszego pomysłu stwierdziłem, że dlaczego nie przyjść, skoro on mnie zaprosił.
To było dobre, dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Nie musiałby panikować, ani ukrywać się. Ale no tak, przyszedł z Louisem.
- Więc dlaczego z nim nie siedzisz? - Liam nadal uśmiecha się z miną powątpiewającą, aczkolwiek wyrażającą uprzejme zainteresowanie.
- Musiałem wyjść się przewietrzyć.
- Och, oczywiście - uśmiech mężczyzny poszerza się. - Więc nie przyszedłeś tu z Louisem?
- Przyszedłem. Powiedział mi, że się wybiera, więc pomyślałem ,,dlaczego nie" i przyjechaliśmy tu razem. Oszczędność, ekologia, te sprawy...
- On o tym wie?
- Jeszcze nie.
- Mam mu powiedzieć?
Harry prycha i śmieje się, próbując zatuszować zdenerwowanie. Nie wychodzi mu to najlepiej.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbyś to robić? Nie musisz z nim rozmawiać, przecież już nie jesteście ze sobą. Sam z nim porozmawiam.
- Doprawdy? - Liam uśmiecha się z niedowierzaniem, rozchylając lekko wargi. - Wobec tego chcę to zobaczyć.
- Dlaczego miałbyś obserwować naszą rozmowę? Nie masz niczego do roboty, więc postanowiłeś wtrącić się w nasz związek? Idź porozmawiać z własnym chłopakiem, którego nie masz! - Styles podnosi głos i musi przyznać, że jego tekst był bardzo słaby. Potwierdza to dźwięczny śmiech Liama, który rozbrzmiewa wokoło, długo zawisając w powietrzu.
- Cóż za wybredny żarcik, Harry. Twój humor i umiejętność obrażania nadal jest równie dziecinna, co wtedy, kiedy się poznaliśmy, ale poczucia humoru się nie wybiera. Niestety. Kiedy Bóg rozdawał ten dar, ty stałeś w kolejce po niezdarne nogi - robi krótką przerwę w swoim monologu. - Bardzo chcesz zaimponować Louisowi, co? Niestety, kochanie. On ma narzeczonego.
Payne patrzy się przez chwilę, jak Harry'emu podnosi się ciśnienie, jak najpierw robi się blady, a potem czerwieni się niczym piwonia. Mężczyzna wymija chłopaka z cichym prychnięciem wyrażającym czystą pogardę, a zielonooki tylko zaciska i rozwiera pięści ze złością. Po kilku minutach bezczynnego stania i złoszczenia się emocje z niego opadają, więc wydaje z siebie krótki jęk i brzuchem opada na najbliższą pufę, zamykając oczy i chowając twarz w dłoniach. Po chwili czuje niepewną, małą dłoń, lekko klepiącą go po głowie. Louis. No tak. Prawie zapomniał o jego obecności. Pewnie będzie musiał mu teraz wszystko tłumaczyć. Och. Niedobrze. Zbyt wcześnie. Zdecydowanie niedobrze. Pieprzony Liam i pieprzony Nick.
- Harry? - słyszy delikatny głos i jeśli do tej pory próbował coś wymyślić, jakikolwiek sposób na uniknięcie zwierzeń lub chociażby dobre kłamstwo, to teraz nie ma na to czasu.
- Tak?
- Kim jest ,,on"?
- To mój chłopak.
- A kim jest dla ciebie Liam?
- To były mojego chłopaka. Tak jakby mój chłopak zostawił go dla mnie.
- Och. Czyli odebrałeś mu go?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Ma za co cię nie lubić.
- Prawdopodobnie - wzrusza ramionami.
- A jak ma na imię twój chłopak? Mogę go poznać?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Ma za co cię nie lubić.
- Prawdopodobnie - wzrusza ramionami.
- A jak ma na imię twój chłopak? Mogę go poznać?
- Nie.
Ręka znika, a Harry podnosi się do pozycji siedzącej, gdyż jeszcze minuta, a udusiłby się z braku tlenu, i patrzy na chłopaka smutnym wzrokiem.
- Czemu?
- Po prostu nie. Czy... - waha się przez chwilę. - Czy możemy po prostu wrócić do domu? Proszę?
Louis uśmiecha się lekko, ściska dłoń młodszego i unosi się z pufy.
- Tak, pewnie.
Podróż taksówką mija w ciszy. Nie w ciszy jest tak niezręcznie, że dałbym sobie wbić sztylet w brzuch, ani nawet nie w ciszy atmosfera jest tak gęsta, że można ją pokroić nożem. Jest to przyjemny rodzaj ciszy, chociaż i tak pytania wiszą nad nimi w powietrzu, nie pozwalając zająć myśli czymś przyjemniejszym. Harry martwi się o to co stanie się w domu, bo wie, że prędzej, czy później będzie musiał powiedzieć Louisowi wszystko. Bo o to tu przecież chodzi, prawda? Mógłby nigdy go nie poznawać, po prostu przejąć majątek i mieć wszystko głęboko, ale tego nie zrobił. Szczera rozmowa jest nieunikniona. Wcześniej, czy później. Harry ma tylko nadzieję, że odbędzie się ona później, niż wcześniej. Jest też ciekawy co zrobi Liam. Jak się zachowa. Nie jest do końca pewien tego, że powie Nickowi. Tak, Liam jest złośliwy i pewnie życzy mu wszystkiego najgorszego, ale zachowywał się dziwnie dzisiejszej nocy. Istnieje możliwość, że tego nie zrobi. A jeśli zrobi, to Harry będzie miał kolejny problem na swojej kudłatej głowie.
Dojeżdżają pod ich apartamentowiec. Rzucają sobie lekkie, nieśmiałe, jakby pocieszające spojrzenia kiedy wychodzą z taksówki, kiedy przechodzą przez parter i krótko pozdrawiają odźwiernego, kiedy stoją w windzie, nerwowo oblizując usta. Tak. Nerwowość zaczyna być wyczuwalna.
Idą do mieszkania szatyna. Harry siada na kanapie, a Louis zaparza mięty, bo, cóż, jest Louisem. Stawia on dwa jasne kubki na jak zwykle zawalonym papierami i książkami stoliku do kawy i uśmiecha się lekko do zielonookiego, siadając na swojej nodze.
- Co tam? - pyta lekko.
- Ja... byłem ci winny wyjaśnień, ale ci ich nie dałem. Przepraszam - mówi cichym głosem, bawiąc się swoimi palcami ułożonymi na podołku. Na jego nogach jest rozłożony koc w szkocką kratę, pod który Louis wchodzi, przybliżając się do chłopaka. Jest jeszcze wcześnie, mają czas, by porozmawiać. Szatyn uśmiecha się pocieszająco i sięga ręką w prawo, odnajdując wielkie dłonie przyjaciela. Są one zimne i delikatne. Ściska je lekko, a Harry czuje ciepło rozlewające się po jego podbrzuszu.
- Nie ma sprawy. Powiesz mi, gdy będziesz gotowy. Ale jesteś mi coś winien.
- Tak? - brunet głośno przełyka ślinę.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Chłopak marszczy brwi.
- Co mam ci opowiedzieć?
- Nie wiem. Coś. Ja opowiedziałem ci o mojej ciotce, o majątku, o spadku, o wszystkim. Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
- Um, okay - przeczesuje włosy palcami. - Więc... Um. Wychowywałem się w domu dziecka, gdyż moi rodzice zmarli, a ja nie miałem żadnej rodziny. Byłem dosyć chorowity. Wiecznie słaby, niezdarny. Miałem alergię na sporo rzeczy i dosyć często mdlałem. Dzieci nie przepadały za mną, a ja nie przepadałem za nimi. Nie miałem przyjaciół, średnio dogadywałem się z zakonnicami, cały czas siedziałem w bibliotece albo śpiewałem. Myślę, że ludzie nie lubili mnie, bo nie paliłem, nie piłem, nie ćpałem, nie imprezowałem i lubiłem się uczyć. Chciałem do czegoś dojść w życiu, nie być tylko samotnym dzieciakiem z domu dziecka. Cóż, nie wyszło - uśmiecha się niemrawo, a Louis wydaje z siebie coś pośredniego pomiędzy ,,aww" i ,,ojj" i przytula go mocno. Siedzą w dość niewygodnej pozycji, gdyż Tomlinson obejmuje zielonookiego w talii, wtulając się w jego pierś i leżąc na jego zgiętych nogach, więc w końcu szatyn odsuwa się od niego z cichym śmiechem.
- Um, okay - przeczesuje włosy palcami. - Więc... Um. Wychowywałem się w domu dziecka, gdyż moi rodzice zmarli, a ja nie miałem żadnej rodziny. Byłem dosyć chorowity. Wiecznie słaby, niezdarny. Miałem alergię na sporo rzeczy i dosyć często mdlałem. Dzieci nie przepadały za mną, a ja nie przepadałem za nimi. Nie miałem przyjaciół, średnio dogadywałem się z zakonnicami, cały czas siedziałem w bibliotece albo śpiewałem. Myślę, że ludzie nie lubili mnie, bo nie paliłem, nie piłem, nie ćpałem, nie imprezowałem i lubiłem się uczyć. Chciałem do czegoś dojść w życiu, nie być tylko samotnym dzieciakiem z domu dziecka. Cóż, nie wyszło - uśmiecha się niemrawo, a Louis wydaje z siebie coś pośredniego pomiędzy ,,aww" i ,,ojj" i przytula go mocno. Siedzą w dość niewygodnej pozycji, gdyż Tomlinson obejmuje zielonookiego w talii, wtulając się w jego pierś i leżąc na jego zgiętych nogach, więc w końcu szatyn odsuwa się od niego z cichym śmiechem.
- Przecież nie jesteś samotnym dzieciakiem z domu dziecka! Jesteś niesamotnym mężczyzną z domu dziecka! - wykrzykuje z entuzjazmem, a Harry śmieje się lekko.
- No tak. Ale nic nie osiągnąłem i jestem na utrzymaniu mojego chłopka i kiedy on w końcu mnie zostawi zostanę bez pracy, pieniędzy i domu i zamieszkam pod najprzytulniejszym mostem w Londynie.
- Ej, dlaczego miałby cię zostawić?
Brunet wzrusza tylko ramionami.
- Nie wiem.
Tomlinson wzdycha ciężko widząc, że Harry znów zrobił się smutny.
- Mogę cię przytulić?
- Ja... tak, jasne. Tak myślę.
Louis uśmiecha się szeroko i przesuwa się pod kocem. Dosyć niezdarnie wdrapuje się na kolana chłopaka, układa swoje nogi po dwóch stronach jego ud, obejmuje go w talii i wciska swoją twarz w zagłębienie jego szyi, skąd ma idealny widok na wytatuowane dwie jaskółki i czuje pod sobą bijące serce. Wielkie dłonie oplatają jego ciało, czuje je na plecach, a ich dotyk jest kojący.
- Wygodnie ci?
- Tak.
- Wiesz, że nasza mięta stygnie?
- Wiem. Chyba już wystygła, tak właściwie.
- Tak, to prawdopodobne.
Louis unosi dłoń i przejeżdża opuszkami palców po obojczykach młodszego, który wzdryga się na ten dotyk. Szatyn przybiera na twarz zmartwioną minę i unosi się lekko, chcąc spojrzeć Harry'emu w oczy.
- Zimno ci?
- Nie - uśmiecha się lekko.
- Bo mogę przynieść dodatkowy koc, jeśli chcesz.
- Nie, nie trzeba.
Szatyn przebiega delikatnie palcami po zakrzywieniu szczęki Harry'ego, a on wstrzymuje oddech, bo naprawdę, to się nie dzieje, to nie może się dziać. Patrzą przez chwilę na swoje usta, nie oddychając i nie mrugając, aż w końcu Louis pochyla się, przyciskając swoje wargi do tych należących do zielonookiego.
I cóż, to jest niemożliwe.
- Tak, to prawdopodobne.
Louis unosi dłoń i przejeżdża opuszkami palców po obojczykach młodszego, który wzdryga się na ten dotyk. Szatyn przybiera na twarz zmartwioną minę i unosi się lekko, chcąc spojrzeć Harry'emu w oczy.
- Zimno ci?
- Nie - uśmiecha się lekko.
- Bo mogę przynieść dodatkowy koc, jeśli chcesz.
- Nie, nie trzeba.
Szatyn przebiega delikatnie palcami po zakrzywieniu szczęki Harry'ego, a on wstrzymuje oddech, bo naprawdę, to się nie dzieje, to nie może się dziać. Patrzą przez chwilę na swoje usta, nie oddychając i nie mrugając, aż w końcu Louis pochyla się, przyciskając swoje wargi do tych należących do zielonookiego.
I cóż, to jest niemożliwe.