Rozdział IX

Wesołych Walentynek (późno, ale szczerze) i wyjścia Lou z szafy! A teraz szybko dziękować mi za życzenia komentując rozdział!
______________________________________
- Ja... - oblizuje wargę, błądząc wzrokiem gdzieś po podłodze. Musi wymyślić wiarygodne kłamstwo. I to jak najszybciej. - Przyszedłem tu z nim.
- Och, doprawdy? Bo rozmawiałem z nim i wspominał, że jesteś w pracy.
- Byłem w pracy, ale szef powiedział mi, że mogę już iść, a z braku lepszego pomysłu stwierdziłem, że dlaczego nie przyjść, skoro on mnie zaprosił.
To było dobre, dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Nie musiałby panikować, ani ukrywać się. Ale no tak, przyszedł z Louisem.
- Więc dlaczego z nim nie siedzisz? - Liam nadal uśmiecha się z miną powątpiewającą, aczkolwiek wyrażającą uprzejme zainteresowanie. 
- Musiałem wyjść się przewietrzyć. 
- Och, oczywiście - uśmiech mężczyzny poszerza się. - Więc nie przyszedłeś tu z Louisem?
- Przyszedłem. Powiedział mi, że się wybiera, więc pomyślałem ,,dlaczego nie" i przyjechaliśmy tu razem. Oszczędność, ekologia, te sprawy...
- On o tym wie?
- Jeszcze nie.
- Mam mu powiedzieć?
Harry prycha i śmieje się, próbując zatuszować zdenerwowanie. Nie wychodzi mu to najlepiej.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbyś to robić? Nie musisz z nim rozmawiać, przecież już nie jesteście ze sobą. Sam z nim porozmawiam.
 - Doprawdy? - Liam uśmiecha się z niedowierzaniem, rozchylając lekko wargi. - Wobec tego chcę to zobaczyć.
- Dlaczego miałbyś obserwować naszą rozmowę? Nie masz niczego do roboty, więc postanowiłeś wtrącić się w nasz związek? Idź porozmawiać z własnym chłopakiem, którego nie masz! - Styles podnosi głos i musi przyznać, że jego tekst był bardzo słaby. Potwierdza to dźwięczny śmiech Liama, który rozbrzmiewa wokoło, długo zawisając w powietrzu.
- Cóż za wybredny żarcik, Harry. Twój humor i umiejętność obrażania nadal jest równie dziecinna, co wtedy, kiedy się poznaliśmy, ale poczucia humoru się nie wybiera. Niestety. Kiedy Bóg rozdawał ten dar, ty stałeś w kolejce po niezdarne nogi - robi krótką przerwę w swoim monologu. - Bardzo chcesz zaimponować Louisowi, co? Niestety, kochanie. On ma narzeczonego. 
Payne patrzy się przez chwilę, jak Harry'emu podnosi się ciśnienie, jak najpierw robi się blady, a potem czerwieni się niczym piwonia. Mężczyzna wymija chłopaka z cichym prychnięciem wyrażającym czystą pogardę, a zielonooki tylko zaciska i rozwiera pięści ze złością. Po kilku minutach bezczynnego stania i złoszczenia się emocje z niego opadają, więc wydaje z siebie krótki jęk i brzuchem opada na najbliższą pufę, zamykając oczy i chowając twarz w dłoniach. Po chwili czuje niepewną, małą dłoń, lekko klepiącą go po głowie. Louis. No tak. Prawie zapomniał o jego obecności. Pewnie będzie musiał mu teraz wszystko tłumaczyć. Och. Niedobrze. Zbyt wcześnie. Zdecydowanie niedobrze. Pieprzony Liam i pieprzony Nick.
- Harry? - słyszy delikatny głos i jeśli do tej pory próbował coś wymyślić, jakikolwiek sposób na uniknięcie zwierzeń lub chociażby dobre kłamstwo, to teraz nie ma na to czasu.
- Tak?
- Kim jest ,,on"?
- To mój chłopak.
- A kim jest dla ciebie Liam?
- To były mojego chłopaka. Tak jakby mój chłopak zostawił go dla mnie.
- Och. Czyli odebrałeś mu go?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Ma za co cię nie lubić.
- Prawdopodobnie - wzrusza ramionami.
- A jak ma na imię twój chłopak? Mogę go poznać?
- Nie.
Ręka znika, a Harry podnosi się do pozycji siedzącej, gdyż jeszcze minuta, a udusiłby się z braku tlenu, i patrzy na chłopaka smutnym wzrokiem.
- Czemu?
- Po prostu nie. Czy... - waha się przez chwilę. - Czy możemy po prostu wrócić do domu? Proszę?
Louis uśmiecha się lekko, ściska dłoń młodszego i unosi się z pufy.
- Tak, pewnie. 
Podróż taksówką mija w ciszy. Nie w ciszy jest tak niezręcznie, że dałbym sobie wbić sztylet w brzuch, ani nawet nie w ciszy atmosfera jest tak gęsta, że można ją pokroić nożem. Jest to przyjemny rodzaj ciszy, chociaż i tak pytania wiszą nad nimi w powietrzu, nie pozwalając zająć myśli czymś przyjemniejszym. Harry martwi się o to co stanie się w domu, bo wie, że prędzej, czy później będzie musiał powiedzieć Louisowi wszystko. Bo o to tu przecież chodzi, prawda? Mógłby nigdy go nie poznawać, po prostu przejąć majątek i mieć wszystko głęboko, ale tego nie zrobił. Szczera rozmowa jest nieunikniona. Wcześniej, czy później. Harry ma tylko nadzieję, że odbędzie się ona później, niż wcześniej. Jest też ciekawy co zrobi Liam. Jak się zachowa. Nie jest do końca pewien tego, że powie Nickowi. Tak, Liam jest złośliwy i pewnie życzy mu wszystkiego najgorszego, ale zachowywał się dziwnie dzisiejszej nocy. Istnieje możliwość, że tego nie zrobi. A jeśli zrobi, to Harry będzie miał kolejny problem na swojej kudłatej głowie.
Dojeżdżają pod ich apartamentowiec. Rzucają sobie lekkie, nieśmiałe, jakby pocieszające spojrzenia kiedy wychodzą z taksówki, kiedy przechodzą przez parter i krótko pozdrawiają odźwiernego, kiedy stoją w windzie, nerwowo oblizując usta. Tak. Nerwowość zaczyna być wyczuwalna. 
Idą do mieszkania szatyna. Harry siada na kanapie, a Louis zaparza mięty, bo, cóż, jest Louisem. Stawia on dwa jasne kubki na jak zwykle zawalonym papierami i książkami stoliku do kawy i uśmiecha się lekko do zielonookiego, siadając na swojej nodze. 
- Co tam? - pyta lekko.
- Ja... byłem ci winny wyjaśnień, ale ci ich nie dałem. Przepraszam - mówi cichym głosem, bawiąc się swoimi palcami ułożonymi na podołku. Na jego nogach jest rozłożony koc w szkocką kratę, pod który Louis wchodzi, przybliżając się do chłopaka. Jest jeszcze wcześnie, mają czas, by porozmawiać. Szatyn uśmiecha się pocieszająco i sięga ręką w prawo, odnajdując wielkie dłonie przyjaciela. Są one zimne i delikatne. Ściska je lekko, a Harry czuje ciepło rozlewające się po jego podbrzuszu.
- Nie ma sprawy. Powiesz mi, gdy będziesz gotowy. Ale jesteś mi coś winien.
- Tak? - brunet głośno przełyka ślinę.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Chłopak marszczy brwi.
- Co mam ci opowiedzieć?
- Nie wiem. Coś. Ja opowiedziałem ci o mojej ciotce, o majątku, o spadku, o wszystkim. Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
- Um, okay - przeczesuje włosy palcami. - Więc... Um. Wychowywałem się w domu dziecka, gdyż moi rodzice zmarli, a ja nie miałem żadnej rodziny. Byłem dosyć chorowity. Wiecznie słaby, niezdarny. Miałem alergię na sporo rzeczy i dosyć często mdlałem. Dzieci nie przepadały za mną, a ja nie przepadałem za nimi. Nie miałem przyjaciół, średnio dogadywałem się z zakonnicami, cały czas siedziałem w bibliotece albo śpiewałem. Myślę, że ludzie nie lubili mnie, bo nie paliłem, nie piłem, nie ćpałem, nie imprezowałem i lubiłem się uczyć. Chciałem do czegoś dojść w życiu, nie być tylko samotnym dzieciakiem z domu dziecka. Cóż, nie wyszło - uśmiecha się niemrawo, a Louis wydaje z siebie coś pośredniego pomiędzy ,,aww" i ,,ojj" i przytula go mocno. Siedzą w dość niewygodnej pozycji, gdyż Tomlinson obejmuje zielonookiego w talii, wtulając się w jego pierś i leżąc na jego  zgiętych nogach, więc w końcu szatyn odsuwa się od niego z cichym śmiechem. 
- Przecież nie jesteś samotnym dzieciakiem z domu dziecka! Jesteś niesamotnym mężczyzną z domu dziecka!  - wykrzykuje z entuzjazmem, a Harry śmieje się lekko.
- No tak. Ale nic nie osiągnąłem i jestem na utrzymaniu mojego chłopka i kiedy on w końcu mnie zostawi zostanę bez pracy, pieniędzy i domu i zamieszkam pod najprzytulniejszym mostem w Londynie.
- Ej, dlaczego miałby cię zostawić?
Brunet wzrusza tylko ramionami.
- Nie wiem.
Tomlinson wzdycha ciężko widząc, że Harry znów zrobił się smutny.
- Mogę cię przytulić?
- Ja... tak, jasne. Tak myślę.
Louis uśmiecha się szeroko i przesuwa się pod kocem. Dosyć niezdarnie wdrapuje się na kolana chłopaka, układa swoje nogi po dwóch stronach jego ud, obejmuje go w talii i wciska swoją twarz w zagłębienie jego szyi, skąd ma idealny widok na wytatuowane dwie jaskółki i czuje pod sobą bijące serce. Wielkie dłonie oplatają jego ciało, czuje je na plecach, a ich dotyk jest kojący.
- Wygodnie ci?
- Tak.
- Wiesz, że nasza mięta stygnie?
- Wiem. Chyba już wystygła, tak właściwie.
- Tak, to prawdopodobne.
Louis unosi dłoń i przejeżdża opuszkami palców po obojczykach młodszego, który wzdryga się na ten dotyk. Szatyn przybiera na twarz zmartwioną minę i unosi się lekko, chcąc spojrzeć Harry'emu w oczy.
- Zimno ci?
- Nie - uśmiecha się lekko.
- Bo mogę przynieść dodatkowy koc, jeśli chcesz.
- Nie, nie trzeba.
Szatyn przebiega delikatnie palcami po zakrzywieniu szczęki Harry'ego, a on wstrzymuje oddech, bo naprawdę, to się nie dzieje, to nie może się dziać. Patrzą przez chwilę na swoje usta, nie oddychając i nie mrugając, aż w końcu Louis pochyla się, przyciskając swoje wargi do tych należących do zielonookiego.
I cóż, to jest niemożliwe.

Rozdział VIII

Ten rozdział, zgodnie z obietnicą, dedykuję Ani, która jest upierdliwa, ale bardzo mnie wspiera i zawsze wprawia mnie w dobry humor. Lubi moją żałosną twórczość (TAK!) i czyta ją od samego początku, za co bardzo jej dziękuję, naprawdę cię kocham mimo twojej upierdliwości! Lesbian for Ania i takie tam.
Liczbą komentarzy to się nie popisałyście, ale bardzo, bardzo dziękuję osobom, które komentują.
I w tamtym rozdziale była taka mała aluzja, której nie zauważyłyście. Może to i dobrze.
___________________________________
Harry zamaszyście otwiera drzwi i opiera swoje dłonie na biodrach, wyglądając jak wkurzona mama, czekająca na swojego spóźnionego syna z obiadem. Natomiast Nick wygląda na skruszonego. Mężczyzna skulił się w sobie, jego ramiona i głowa są opuszczone, a stopy nieporadnie szurają po podłodze, kiedy wchodzi do mieszkania swojego chłopaka. Gdy Harry odsuwa się, kiedy próbuje on dać mu szybkiego całusa w usta, grymas na jego twarzy powiększa się.
- Przepraszam kochanie, ja po prostu...
Stara się, by uśmieszek nie wpłynął na jego usta, ale to trudne. Stylesowi naprawdę brakuje jedynie fartuszka.
- Ty po prostu co?
- Ja po prostu jestem zazdrosny. Drzwi trzaskają z hukiem.
- Och. O kogo?
- O Louisa, kochanie - odpowiada spokojnie Nick i kładzie dłonie na ramionach swojego chłopaka, a on mu na to pozwala, gdyż jest kompletnie oniemiały.
- O Louisa - powtarza głupio, patrząc się gdzieś w przestrzeń. - Och.
Nick uśmiecha się wyrozumiale i prowadzi Stylesa na kanapę, a dźwięk, który wydają podeszwy jego eleganckich butów, obijające się o drewnianą podłogę mieszkania, dziwnie brzmi w nienaturalnie cichym domu.
- Porozmawiajmy o tym.
- Tak - zgadza się wciąż lekko otępiały Harry z prychnięciem.
- Kochanie - zaczyna mężczyzna, a Styles się krzywi.
- Słucham.
- Jestem zazdrosny o Tomlinsona, ponieważ spędzasz z nim o wiele więcej czasu, niż ze mną.
- Um... aha?
- Teraz, kiedy już zerwałem z Liamem chciałbym spędzać z tobą więcej czasu. To ja jestem twoim chłopakiem, prawda?
- Tak?
- No właśnie. A kiedy już spędzamy razem czas, to jesteś smutny i na nic nie masz ochoty - robi smutną minkę. - Czy on cię nastawia przeciwko mnie?
Harry parska śmiechem otrząsając się z osłupienia.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Bo mam wrażenie, jakby tak było. Jestem zazdrosny tym bardziej, że on jest gejem i może mi ciebie zabrać, a jesteś dla mnie bardzo ważny - jeszcze smutniejsza minka, lekkie drżenie podbródka, bawienie się swoimi palcami, udając zdenerwowanie.
- Oczywiście, że on nie próbuje nas ze sobą pokłócić, przecież on nawet nie wie, że jesteś moim chłopakiem, Nick. Poza tym on też jest w związku i dobrze o tym wiesz. Dlaczego miałbym zostawić ciebie dla niego? - chłopak ma parę pomysłów, ale lepiej o nich nie wspominać. To o wiele rozsądniejsze.
Nick ze smutkiem spogląda w bok, jakby nie był pewien słów zielonookiego, po czym delikatnie splątuje ich palce.
- Dobrze - mówi, po czym uśmiecha się blado. - Dobrze, tak. Wierzę ci - składa drobny pocałunek na jego ustach. Przez sekundę głaszcze jego policzek, patrząc mu głęboko w oczy, po czym niszczy tę chwilę wstając z kanapy.
- Napijesz się herbaty?

***
- Mój chłopak sądzi, że chcesz mnie mu odebrać - Harry śmieje się cicho do siebie, wchodząc do domu  Louisa. Dostał od niego wiadomość, że nie ma Zayna. Wiedział, że po pewnym czasie to stanie się swego rodzaju tradycją, że szatyn będzie informował go o nieobecności swojego narzeczonego, a on będzie leciał do jego mieszkania jak grzeczny piesek, byleby spędzić z nim jak najwięcej czasu.
- Naprawdę? - Tomlinson parska szczerym, promiennym śmiechem, a skóra wokół jego oczu formuje się w delikatne zmarszczki. Harry zastanawia się, czy właśnie nie urodziła się w tym momencie wróżka. Lub coś równie absurdalnego.
- Tak. To było dziwne, kiedy mi mówił o tym, jaki to on nie jest o ciebie zazdrosny, chociaż muszę przyznać, że ma powody - odbiera od chłopaka jaskrawo różowy kubek (Louis jest taki oczywisty, naprawdę) z parującym naparem, tym razem z rumianku i dmucha lekko w powierzchnię patrząc, jak wytwarzają się na niej fale.
- Och, doprawdy? - niebieskooki przechyla głowę patrząc na niego z zainteresowaniem.
- Spędzamy ze sobą dużo czasu, nie wiem, czy zauważyłeś - uśmiecha się lekko, próbując zrobić obojętną minę, ale wychodzi mu to marnie. - Ma prawo być zazdrosny.
- Czy ty - akcentuje to słowo - byłbyś zazdrosny? O mnie?
Pytanie brzmi niewinnie, ale szatyn po wypowiedzeniu go, układa usta w dziubek i upija odrobinę płynu ze swojego kubka (bladoróżowego), mrugając dwa razy. Harry zaczyna czuć się niewygodnie i odrobinę niezręcznie w swoich zbyt obcisłych spodniach.
- W - w jakiej sytuacji? - jąka się i to jest naprawdę, naprawdę żenujące. Chce się zapaść pod ziemię, dostać do środka ziemi, otulić lawą i magmą i czymkolwiek, co jest w środku ziemi i zapaść w sen, i nigdy się z niego nie obudzić. Zamiast tego rumieni się, czując jak kompletny idiota. Louis z nim flirtuje, a on stoi jak kołek i się jąka.
- Gdybym... - waha się myśląc chwilkę. Jego usta są kusząco rozchylone, postawa wyprostowana, a wzrok skierowany gdzieś w bok, w podłogę. - Gdybym był twoim chłopakiem i spędzał dużo czasu z inną osobą, a ty nie wiedziałbyś, co robimy, kiedy jesteśmy sami w domu... Czy byłbyś zazdrosny? Czy chciałbyś, żebym zerwał kontakt z tą osobą? Czy chciałbyś pokazać tej osobie, że jestem tylko twój? Niczyj inny?
Z ust Harry'ego ucieka szybkie westchnięcie.
- Tak, tak. Cholera, byłbym zazdrosny. Ja... tak.
Kiedy w tym pokoju zrobiło się tak gorąco?!
Louis uśmiecha się zadowolony.
- Twój chłopak ma być o co zazdrosny.

Od tamtej rozmowy mijają dwa tygodnie i Harry przez ten czas konsekwentnie chodzi do pracy, spotyka się z Nickiem, nie chcąc, by ten czuł się odrzucony i w każdej wolnej chwili odwiedza Louisa, który chodzi na studia i uczy się naprawdę dużo, czytając ten rodzaj książek, w których Styles nie rozumie co drugiego słowa, ale Tomlinsona wydają się ciekawić. Dlatego kiedy szatyn dzwoni do niego koło dwudziestej odbiera bez zastanowienia, przykładając telefon do twarzy. Nie jest to jego typowa godzina dzwonienia, ale nie przejmuje się tym zbytnio.
- Halo, tu piekarnia ,,Świeża", w czym mogę pomóc?
Louis parska śmiechem.
- To najgorsza nazwa piekarni, jaką mogłeś tylko wymyślić.
- Nie miałem godziny, żeby wymyślić nazwę, przykro mi - udaje urażonego. - Jakiż to powód skłonił twój ładny tyłek do ruszenia się z wygodnego siedziska i wykonania telefonu, do mojej skromnej rezydencji?
Cisza.
- W każdym bądź razie... - odzywa się w końcu Louis, a Harry parska śmiechem. - ... mimo twojego braku elokwencji i tego, że jesteś kompletnym idiotą, mam dla ciebie zaproszenie.
- Czymże sobie na nie zasłużyłem, paniczu Tomlinson?
- To te twoje loki - odpowiada Louis udając zniecierpliwienie i zdenerwowanie, i sarkazm, ale chłopak wie, że on tylko udaje. - Chciałbyś pójść ze mną na domówkę?
- Czy to randka? Masz przecież narzeczonego, ty perwersyjny dupku. Dobrze wiesz, co dzieje się na domówkach. Boję się, że dosypiesz mi coś do drinka i przelecisz w jakiejś obskurnej, obrzyganej łazience, nie dziękuję. Wolę higieniczniejsze miejsca.
- Naprawdę masz o mnie takie złe zdanie?! - krzyczy,
- Szczerze?
- Nie.
- Nie - odpowiada Harry z beztroską i zadowoleniem w głosie, a szatyn się śmieje.
- Dobrze już. Masz ochotę ze mną pójść?
- A co jeśli, będzie tam Zayn?
- Nie jestem głupi, nie będzie go tam.
- A co, jeśli ktoś doniesie Zaynowi, że tam jesteśmy? Razem?
- Nie jestem głupi, nie będzie tam osób, które by to zrobiły.
- A co, jeśli...
- Harry! Wszystko będzie dobrze! I obiecuję, że nie dosypię ci nic do drinka. Zgoda?
- No dobra - zielonooki cmoka z niezadowoleniem.
- Będziesz gotowy za pół godziny?
- Będę.
- To do zobaczenia w holu.
Kiedy dwie minuty później odbiera połączenie od Nicka, z zapytaniem, czy nie miałby ochoty pójść na imprezę, na której, niestety, byłby Liam, ale on spędzałby czas tylko z nim, kłamie mu mówiąc, że musiał zostać dłużej w pracy, by rozpakować nową dostawę.

***
Harry sądzi, że Louis bardzo, bardzo mocno podbarwił określenie ,,domówka". Na domówkach szampan za sto pięćdziesiąt funtów nie leje się litrami, prawda? No więc impreza została urządzona w jakimś apartamentowcu, na najwyższym piętrze, lecz można było też wejść na dach. Mieszkanie było ogromne, chyba dwa razy większe od tego Harry'ego. Wszędzie kręcili się ludzie. Nie byli oni ubrani zbyt swobodnie, ale też nie elegancko. Za to w powietrzu unosił się zapach Chanel i Dior i Calvina Cleina, a na oparciach krzeseł zostało zawieszonych kilka torebek Celine i Givenchy. Styles mógł przysiąc, że koło niego przeszedł mężczyzna wyglądający, jak dokładna kopia Daniela Radcliffe'a, ale może to był on sam. Nie zdziwiłoby go to, jeśli miałby być szczery. Muzyka była głośna, ale nie przytłaczająca. Był to lekki pop i wydawało się, że wszyscy się przy nim dobrze bawią. Kilka ciał ruszało się w przypadkowych miejscach, a reszta piła swoje drinki rozmawiając ze sobą w niewielkich grupkach.
Louis owinął swoje palce wokół nadgarstka Harry'ego i poprowadził go w głąb mieszkania, do kuchni. Na wyspie kuchennej stało kilkadziesiąt butelek o różnej wielkości, kształcie i kolorze. Tomlinson odwrócił się do przyjaciela opierając tyłkiem o wyspę.
- Czego pan sobie życzy? - uśmiecha się.
- Słońce, czyj to dom?
- Mojego znajomego.
- Masz bogatych znajomych.
- Tak, wiem - odpowiada z uśmiechem. - Więc?
- Ja... Szampana. Daj mi szampana.
- Dobrze, ale myślałem, że zaszalejesz - odpowiada, po czym wyciąga dwie szklanki z półki znajdującej się nad zlewem i do jednej wlewa to, o co poprosił go zielonooki, a do drugiej nalewa sobie tequili. Podaje szklankę przyjacielowi, po czym znowu ujmuje w dłoń jego nadgarstek i ciągnie go w stronę salonu, gdzie znajduje się najwięcej osób. Harry niepewnie upija łyk musującego płynu i uśmiecha się, czując jego posmak w gardle. Jest naprawdę dobry, ale nie spodziewał się, by mogło być inaczej.
Znajdują jakąś wolną kanapę, na której zajmują miejsce, siadając zbyt blisko siebie, gdyż obok nich wepchnęła się jakaś para, która chyba próbowała połknąć siebie nawzajem (Midniiiight Memoriees ooo przyp. autor.). Tak. To chyba jednak była domówka.
- Opowiedz mi o właścicielu tego mieszkania - uśmiecha się Styles, zwracając do Louisa.
- Jest wysoki.
Harry śmieje się.
- I?
- I gorący.
- Jak się poznaliście?
- Na imprezie brata ciotecznego Zayna, który przedstawił nas sobie.
- Uhmm - uśmiecha się leniwie. - Jak ma na imię?
- Czemu pytasz?
- Chcę jakoś zacząć rozmowę.
- Liam.
- Och - brunet naprawdę czuje, jak niewidzialna pięść uderza go z całej siły w serce. - A na nazwisko?
- Payne.
Niedobrzeniedobrzeniedobrze. Jest gorzej, niż niedobrze. Jest fatalnie. Bardzo, bardzo fatalnie. Jest okropnie, jest...
- Harry? - pyta szatyn ze zmartwieniem w głosie. - Wszytko okay?
- Tak, tak. Jasne, pewnie. Po prostu znam go i nie jesteśmy w najlepszych stosunkach - uśmiecha się niemrawo, ale jest to tak krzywy uśmiech, że wygląda on bardziej jak grymas.
- Och. Ja... jeśli chcesz, to możemy wyjść albo...
Tak! Proszę, tak! To byłoby zbawieniem, zróbmy to!
- Nie, co ty, Louis. Zostańmy, nie ma sprawy. Tu jest dużo ludzi, może nawet nie będę musiał się z nim widzieć.
- Okay, dobrze - chłopak uśmiecha się. - Zatańczymy?
Ale jak na zawołanie z kąta pokoju dobiega ich głośny, perlisty śmiech i to jest cholernie znajomy dźwięk, a czarny quiff jest znajomy jeszcze bardziej i cholera, jest naprawdę niedobrze. Harry'emu chce się płakać.
- Co tu robi mój prawnik? - słyszy głos Tomlinsona i, naprawdę, czy mogłoby być jeszcze gorzej? - Czy on nie zerwał z Liamem?
- Moglibyśmy wyjść na dach się przewietrzyć? Jest mi strasznie duszno - mówi nienaturalnie wysokim głosem uporczywie starając się nie patrzeć w tamten cholerny kąt.
- Tak, tak. Jasne - uśmiecha się szatyn, odsuwając od siebie zdziwienie, po czym prowadzi Harry'ego do windy, układając dłoń na dole jego pleców. Nie narzeka. Ale kiedy wychodząc z windy wpada prosto na Liama, zdecydowanie ma powód, by trochę ponarzekać.
- Witaj, Harry - Payne uśmiecha się. Dla Stylesa wygląda to fałszywie, dla Louisa sympatycznie.
- Hej - odpowiada i jest zły na siebie, bo jego głos nadal jest wysoki. Nie brzmi to zbyt męsko.
- Co sprowadza cię w moje skromne progi? - jego ohydny uśmiech poszerza się, gdy delikatnie zataczając koła dłonią, miesza trzymanego szampana.