Hej! Jeśli ktoś zastanawia się, czemu rozdział pojawił się dopiero teraz, to jak pisałam o tym w notatce na Diary Addict, postanowiłam pisać to ff po skończeniu DA, ale wczoraj naleciała mnie wena, więc zdecydowałam się napisać ten rozdział i chyba mi wyszedł. Nie wiem, kiedy pojawi się następny, ale rozdziały regularnie pojawiać się zaczną dopiero po zakończeniu pisania DA, czyli niebawem. Miłego czytania. c:
___________________________________
- Kiedy zrozumiesz, że mam w dupie fakt, że twoje dziecko jest w więzieniu, nie wyciągnę kogoś, kto jest seryjnym mordercą, capisci?! - Nick wrzeszczy do słuchawki tak, że Harry musi odsunąć ją od ucha, by nie ogłuchnąć. Jest pewien, że poszła mężczyźnie piana z ust.
- Czyli tak traktujesz wszystkich swoich klientów, tak? - uśmiecha się chłopak przewracając w łóżku na brzuch.
- Ta upierdliwa baba dzwoniła do mnie już z pięćdziesiąt razy, nie moja wina, że jej grzeczny syneczek, uosobienie miłości i pokoju lubi gwałcić dziewczyny, a potem wycinać im wargi sromowe. Powinna się chyba zorientować, że nie ma zbyt wielkich szans na wyjście z paki i zaakceptować ten przykry fakt.
- To brzmi...
- Jak z jakiegoś horroru, nie?
- Dokładnie - przytakuje.
- Gdzie jesteś?
- W łóżku.
- Możesz w nim zostać jeszcze jakieś dwadzieścia minut? - pyta Nick, a jego głos zagłuszają jakieś dźwięki w tle.
- Jedziesz tu, prawda? - chłopak bardziej stwierdza, niż pyta z pokonanym westchnieniem.
- Tak.
***
Dwie godziny później stoją przed bramą jakiejś ogromnej posiadłości. Przed nimi wije się długi, wysypany białymi, drobnymi kamykami podjazd, który w pewnym momencie poszerza się tworząc idealny okrąg, w którego centralnym punkcie znajduje się...
- Fontanna.
- Chcesz się popluskać? - pyta ze śmiechem Nick, ale Harry nadal patrzy się jedynie z osłupieniem na widok znajdujący się przed sobą.
- Ja... - zaczyna, ale mężczyzna mu przerywa.
- Okay, pozwól, że podejmę decyzję za ciebie.
Podchodzi do domofonu i przyciska duży, okrągły przycisk w kolorze, a jakże, dopasowanym do koloru kamienia, z którego zrobiony jest płot, a właściwie mur, zważając na jego wysokość przewyższającą dwukrotnie wzrost przeciętnego człowieka.
- Dzień dobry - odzywa się poważny, formalny głos, jakby stworzony do pytania o to, co ma się ochotę na śniadanie, albo jaki rodzaj herbaty podać. Lokaj. Przecież nie mogło być inaczej. Pewnie jeszcze ma na imię John albo Albert, żeby było bardziej typowo. Harry czuje, że boli go głowa.
- Dzień dobry, tu Nicolas Gimshaw - mówi, a zielonooki parska śmiechem, na co mężczyzna posyła mu urażone spojrzenie. - Przyszedłem...
- Tak, wiem po co pan przyszedł - głos odpowiada mu zimno. - Już pana wpuszczam.
Brama otwiera się, a Styles oczekuje złowieszczego skrzypienia, ale nic takiego się nie dzieje. Stawia niepewnie kilka kroków, po czym zatrzymuje się. Na prawo i na lewo znajduje się trawnik. Rozległy, idealnie ostrzyżony i tak soczyście zielony, że Harry nie wierzy, że nie jest sztuczny. Obraca do tyłu głowę, by zobaczyć delikatnie uśmiechającego się Grimmiego. Wyciąga do niego rękę, a brunet łapie ją pewnie mocno ściskając.
- Jak ci się podoba? - pyta, gdy idą powoli w stronę odległego budynku.
- Nie wiem... Nie bardzo. Mam wyrzuty sumienia, że Louis stracił to wszystko. Poza tym nie podoba mi się tu. Jest zbyt bogato. I kiczowato. I pusto. I...
- Nie miej wyrzutów sumienia z powodu tego małego skurczybyka. Gwarantuję ci, że powodzi mu się świetnie.
-Skąd wiesz? - Harry patrzy na Nicka swoimi wielkimi oczami i mężczyzna czuje, jak jego serce rośnie.
- Mówiłem ci, że Tomlinson przeprowadził się do swojego narzeczonego, tak? - mówi, na co nastolatek niepewnie kiwa głową. - No więc, jak można by się spodziewać wspaniały Louis Tomlinson nie umawia się z byle kim i Zayn Malik jest ciotecznym bratem stryjem wujka sąsiada ciotki siostry kota taty starego przyjaciela babci psa siostry ciotecznej jakiegoś szejka. Czy coś w tym stylu - dodaje ze wzruszeniem ramion. Harry chce to skomentować, ale właśnie dochodzą pod okazały, trzypiętrowy budynek. Jest cały biały, ma dach w kolorze ciemnego brązu, podobnie jak okna, okiennice i okazałe drzwi. Nie może zabraknąć kolumn, które ciągną się przez wszystkie kondygnacje. Oczywiście.
Wchodzą po idealnie czystych schodach i stają przed wejściem. Nick naciska dzwonek rozłączając ich dłonie i zamiast zwyczajowego ,,bzzztt" Styles słyszy dystyngowane ,,ding - dong". Głowa zaczyna go boleć jeszcze bardziej.
Po chwili drzwi otwiera im szczupły i wysoki pan około sześćdziesiątki w smokingu. Harry dochodzi do wniosku, że ma migrenę.
- Dzień dobry - mówi zdenerwowanym głosem, na co mężczyzna lekko skina głową i odsuwa się, by wpuścić ich do środka. Wchodzą do holu. Chłopak spodziewał się ciemnego drewna, ale króluje marmur. To w sumie było do przewidzenia. Robi kilka kroków i patrzy się w górę. Żyrandol. Wielki. Nie. Ogromny to właściwe słowo.
- Jest kryształowy, prawda? - pyta słabym głosem.
- Tak - słyszy ten oziębły głos.
- I pewnie wisiał kiedyś w salonie u Napoleona?
- Coś w tym stylu.
- Oczywiście - opuszcza głowę wzdychając głośno. - Jak ma pan na imię?
- Nazywam się Albert Wilkinson.
Harry wybucha śmiechem, co oczywiście jest niesamowicie niegrzeczne, ale kto by się tym przejmował?
- Bawi pana moje imię?
- Oczywiście, że nie, to by było niemiłe - próbuje zamaskować rozbawienie pod poważną miną, ale nie bardzo mu to wychodzi. - Po prostu przypomniało mi się coś zabawnego.
- Zapewne chce pan obejrzeć dom? - pyta, a jego głos jeszcze bardziej niż wcześniej przypomina lód. Chłopak szybko odchrząka.
- Tak, tak.
Harry patrzy na wszystko z niedowierzaniem i jakby nutą zdegustowania. Z każdą chwilą robi mu się coraz bardziej niedobrze od tego przepychu. Gdy znajdują się w jednej z sypialni zwraca uwagę na szklaną ramkę stojącą na kominku.
- Kto to? - pyta sięgając dłonią, by się jej przyjrzeć. Na zdjęciu znajduje się dwóch chłopaków. Jeden ma prawie czarne włosy ułożone tak, że każdy najdrobniejszy włos znajduje się na swoim miejscu i pewnie nawet huragan nie mógłby zmienić tego stanu rzeczy, a drugi jest jego przeciwieństwem. Pasma są jaśniejsze i każde powykręcane jest w inną stronę, co wygląda zarówno uroczo i zawadiacko, jakby dopiero co wstał z łóżka i spędził nad tą fryzurą godzinę. Ma śniadą skórę i delikatne, różowe usta i takie piękne, smutne niebieskie oczy...
Harry szybko odstawia zdjęcie na miejsce, nie potrzebuje więcej problemów. Odwraca się do Nicka i uśmiecha do niego.
- Podoba ci się dom?
- Cóż, tak - kłamie z pewnym zawahaniem w głosie. Zapada niezręczna cisza, którą po minucie przerywa ,,Girls Just Wanna Have Fun" dobywające się wyraźnie z wewnętrznej kieszeni marynarki mężczyzny.
- Nienawidzę cię - syczy do Harry'ego, po czym wychodzi z pokoju odbierając. Po po kilku sekundach do ich uszu dochodzi głośne soczyste ,,spierdalaj" i Grimmy pojawia się w sypialni cały czerwony. Zielonooki zaczyna się śmiać.
- Kto pozwolił ci objąć stanowisko prawnika? Jak to się dzieje, że wzbudzasz przed kimkolwiek respekt?
Nick przeciera tylko twarz z westchnięciem.
- Możemy wracać? - nie czekając na odpowiedź wychodzi z pokoju szybkim krokiem kierując się w prawo. Nie wie, czy to odpowiedni kierunek, ale prędzej czy później trafi do wyjścia.
***
- Grimmy, chcę się zaprzyjaźnić z Louisem.
- Jak bardzo pijany jesteś? Gdzie ty w ogóle jesteś?
- Nie zaciągniesz mnie znowu do łóżka o nie - mamrocze nieskładnie do telefonu.
- Nie chcę, tylko... Ugh. Czemu chcesz się zaprzyjaźnić z Tomlinsonem?
- Chcę go zmusić do wzięcia tego cholernego domu.
- Dobrze, dobrze, Harry - mówi spokojnie, jak do małego dziecka. - Zaprzyjaźnisz się z nim i on przyjmie ten dom. A teraz powiedz mi gdzie jesteś.
- W ,,Lab" - mruczy przywołując gestem ręki barmana. - Tu jest taka dziewczynka, która się na mnie dziwnie patrzy. Czego ona chce, Nick? Boję się.
- Zaraz cię stamtąd zabiorę - wzdycha zakładając but. Harry potrafi być takim dzieckiem...
- Dobrze.
___________________________________
- Kiedy zrozumiesz, że mam w dupie fakt, że twoje dziecko jest w więzieniu, nie wyciągnę kogoś, kto jest seryjnym mordercą, capisci?! - Nick wrzeszczy do słuchawki tak, że Harry musi odsunąć ją od ucha, by nie ogłuchnąć. Jest pewien, że poszła mężczyźnie piana z ust.
- Czyli tak traktujesz wszystkich swoich klientów, tak? - uśmiecha się chłopak przewracając w łóżku na brzuch.
- Ta upierdliwa baba dzwoniła do mnie już z pięćdziesiąt razy, nie moja wina, że jej grzeczny syneczek, uosobienie miłości i pokoju lubi gwałcić dziewczyny, a potem wycinać im wargi sromowe. Powinna się chyba zorientować, że nie ma zbyt wielkich szans na wyjście z paki i zaakceptować ten przykry fakt.
- To brzmi...
- Jak z jakiegoś horroru, nie?
- Dokładnie - przytakuje.
- Gdzie jesteś?
- W łóżku.
- Możesz w nim zostać jeszcze jakieś dwadzieścia minut? - pyta Nick, a jego głos zagłuszają jakieś dźwięki w tle.
- Jedziesz tu, prawda? - chłopak bardziej stwierdza, niż pyta z pokonanym westchnieniem.
- Tak.
***
Dwie godziny później stoją przed bramą jakiejś ogromnej posiadłości. Przed nimi wije się długi, wysypany białymi, drobnymi kamykami podjazd, który w pewnym momencie poszerza się tworząc idealny okrąg, w którego centralnym punkcie znajduje się...
- Fontanna.
- Chcesz się popluskać? - pyta ze śmiechem Nick, ale Harry nadal patrzy się jedynie z osłupieniem na widok znajdujący się przed sobą.
- Ja... - zaczyna, ale mężczyzna mu przerywa.
- Okay, pozwól, że podejmę decyzję za ciebie.
Podchodzi do domofonu i przyciska duży, okrągły przycisk w kolorze, a jakże, dopasowanym do koloru kamienia, z którego zrobiony jest płot, a właściwie mur, zważając na jego wysokość przewyższającą dwukrotnie wzrost przeciętnego człowieka.
- Dzień dobry - odzywa się poważny, formalny głos, jakby stworzony do pytania o to, co ma się ochotę na śniadanie, albo jaki rodzaj herbaty podać. Lokaj. Przecież nie mogło być inaczej. Pewnie jeszcze ma na imię John albo Albert, żeby było bardziej typowo. Harry czuje, że boli go głowa.
- Dzień dobry, tu Nicolas Gimshaw - mówi, a zielonooki parska śmiechem, na co mężczyzna posyła mu urażone spojrzenie. - Przyszedłem...
- Tak, wiem po co pan przyszedł - głos odpowiada mu zimno. - Już pana wpuszczam.
Brama otwiera się, a Styles oczekuje złowieszczego skrzypienia, ale nic takiego się nie dzieje. Stawia niepewnie kilka kroków, po czym zatrzymuje się. Na prawo i na lewo znajduje się trawnik. Rozległy, idealnie ostrzyżony i tak soczyście zielony, że Harry nie wierzy, że nie jest sztuczny. Obraca do tyłu głowę, by zobaczyć delikatnie uśmiechającego się Grimmiego. Wyciąga do niego rękę, a brunet łapie ją pewnie mocno ściskając.
- Jak ci się podoba? - pyta, gdy idą powoli w stronę odległego budynku.
- Nie wiem... Nie bardzo. Mam wyrzuty sumienia, że Louis stracił to wszystko. Poza tym nie podoba mi się tu. Jest zbyt bogato. I kiczowato. I pusto. I...
- Nie miej wyrzutów sumienia z powodu tego małego skurczybyka. Gwarantuję ci, że powodzi mu się świetnie.
-Skąd wiesz? - Harry patrzy na Nicka swoimi wielkimi oczami i mężczyzna czuje, jak jego serce rośnie.
- Mówiłem ci, że Tomlinson przeprowadził się do swojego narzeczonego, tak? - mówi, na co nastolatek niepewnie kiwa głową. - No więc, jak można by się spodziewać wspaniały Louis Tomlinson nie umawia się z byle kim i Zayn Malik jest ciotecznym bratem stryjem wujka sąsiada ciotki siostry kota taty starego przyjaciela babci psa siostry ciotecznej jakiegoś szejka. Czy coś w tym stylu - dodaje ze wzruszeniem ramion. Harry chce to skomentować, ale właśnie dochodzą pod okazały, trzypiętrowy budynek. Jest cały biały, ma dach w kolorze ciemnego brązu, podobnie jak okna, okiennice i okazałe drzwi. Nie może zabraknąć kolumn, które ciągną się przez wszystkie kondygnacje. Oczywiście.
Wchodzą po idealnie czystych schodach i stają przed wejściem. Nick naciska dzwonek rozłączając ich dłonie i zamiast zwyczajowego ,,bzzztt" Styles słyszy dystyngowane ,,ding - dong". Głowa zaczyna go boleć jeszcze bardziej.
Po chwili drzwi otwiera im szczupły i wysoki pan około sześćdziesiątki w smokingu. Harry dochodzi do wniosku, że ma migrenę.
- Dzień dobry - mówi zdenerwowanym głosem, na co mężczyzna lekko skina głową i odsuwa się, by wpuścić ich do środka. Wchodzą do holu. Chłopak spodziewał się ciemnego drewna, ale króluje marmur. To w sumie było do przewidzenia. Robi kilka kroków i patrzy się w górę. Żyrandol. Wielki. Nie. Ogromny to właściwe słowo.
- Jest kryształowy, prawda? - pyta słabym głosem.
- Tak - słyszy ten oziębły głos.
- I pewnie wisiał kiedyś w salonie u Napoleona?
- Coś w tym stylu.
- Oczywiście - opuszcza głowę wzdychając głośno. - Jak ma pan na imię?
- Nazywam się Albert Wilkinson.
Harry wybucha śmiechem, co oczywiście jest niesamowicie niegrzeczne, ale kto by się tym przejmował?
- Bawi pana moje imię?
- Oczywiście, że nie, to by było niemiłe - próbuje zamaskować rozbawienie pod poważną miną, ale nie bardzo mu to wychodzi. - Po prostu przypomniało mi się coś zabawnego.
- Zapewne chce pan obejrzeć dom? - pyta, a jego głos jeszcze bardziej niż wcześniej przypomina lód. Chłopak szybko odchrząka.
- Tak, tak.
Harry patrzy na wszystko z niedowierzaniem i jakby nutą zdegustowania. Z każdą chwilą robi mu się coraz bardziej niedobrze od tego przepychu. Gdy znajdują się w jednej z sypialni zwraca uwagę na szklaną ramkę stojącą na kominku.
- Kto to? - pyta sięgając dłonią, by się jej przyjrzeć. Na zdjęciu znajduje się dwóch chłopaków. Jeden ma prawie czarne włosy ułożone tak, że każdy najdrobniejszy włos znajduje się na swoim miejscu i pewnie nawet huragan nie mógłby zmienić tego stanu rzeczy, a drugi jest jego przeciwieństwem. Pasma są jaśniejsze i każde powykręcane jest w inną stronę, co wygląda zarówno uroczo i zawadiacko, jakby dopiero co wstał z łóżka i spędził nad tą fryzurą godzinę. Ma śniadą skórę i delikatne, różowe usta i takie piękne, smutne niebieskie oczy...
Harry szybko odstawia zdjęcie na miejsce, nie potrzebuje więcej problemów. Odwraca się do Nicka i uśmiecha do niego.
- Podoba ci się dom?
- Cóż, tak - kłamie z pewnym zawahaniem w głosie. Zapada niezręczna cisza, którą po minucie przerywa ,,Girls Just Wanna Have Fun" dobywające się wyraźnie z wewnętrznej kieszeni marynarki mężczyzny.
- Nienawidzę cię - syczy do Harry'ego, po czym wychodzi z pokoju odbierając. Po po kilku sekundach do ich uszu dochodzi głośne soczyste ,,spierdalaj" i Grimmy pojawia się w sypialni cały czerwony. Zielonooki zaczyna się śmiać.
- Kto pozwolił ci objąć stanowisko prawnika? Jak to się dzieje, że wzbudzasz przed kimkolwiek respekt?
Nick przeciera tylko twarz z westchnięciem.
- Możemy wracać? - nie czekając na odpowiedź wychodzi z pokoju szybkim krokiem kierując się w prawo. Nie wie, czy to odpowiedni kierunek, ale prędzej czy później trafi do wyjścia.
***
- Grimmy, chcę się zaprzyjaźnić z Louisem.
- Jak bardzo pijany jesteś? Gdzie ty w ogóle jesteś?
- Nie zaciągniesz mnie znowu do łóżka o nie - mamrocze nieskładnie do telefonu.
- Nie chcę, tylko... Ugh. Czemu chcesz się zaprzyjaźnić z Tomlinsonem?
- Chcę go zmusić do wzięcia tego cholernego domu.
- Dobrze, dobrze, Harry - mówi spokojnie, jak do małego dziecka. - Zaprzyjaźnisz się z nim i on przyjmie ten dom. A teraz powiedz mi gdzie jesteś.
- W ,,Lab" - mruczy przywołując gestem ręki barmana. - Tu jest taka dziewczynka, która się na mnie dziwnie patrzy. Czego ona chce, Nick? Boję się.
- Zaraz cię stamtąd zabiorę - wzdycha zakładając but. Harry potrafi być takim dzieckiem...
- Dobrze.